Translate

środa, 28 grudnia 2016

Domowe czekoladki z marcepanem

Jakiś czas temu natrafiła na przepis na marcepan. Coś co  wydawało mi się skomplikowane, okazało się banalnie proste. Wymagało tylko trochę czasu i cierpliwości. W oryginalnym przepisie była woda różana, zastąpiłam ją amaretto i wyszło bombowo. 

Do przygotowania marcepanu potrzeba:

200 g całych migdałów 
150g cukru pudru 
2-3 łyżki amaretto

Migdały należy obrać. W tym celu zagotowałam wodę i wrzuciłam je do wrzątku na trzy minuty. Z odcedzonych i osuszonych migdałów skórka schodzi praktycznie sama. Następnie migdały potraktowałam blenderem, żeby pozbyć się grudek przetarłam je przez sitko z drobnymi oczkami. Ostanie dwie łyżki zostawiłam do posypania. Zmielone na proszek migdały zmieszałam z cukrem pudrem dodając amaretto. Ugniatałam aż powstała gładka masa. Zawinęłam ją w folię spożywczą i schowałam w lodówce, daleko przed pożądliwym wzrokiem męża. 

Na drugi dzień roztopiłam w kąpieli wodnej półtorej tabliczki gorzkiej czekolady z dodatkiem masła. Masa musi mieć płynną konsystencję, ale nadal lepką, najlepiej dodawać po cienkim plasterki i mieszać. Zanurzałam w niej marcepan pokrojony w kwadraciki i odkładałam na papier do pieczenia. Jeśli czekolada jest za gęsta można od razu się zorientować i nie trzeba być do tego cukiernikiem. 

Niezastygnięte czekoladki obsypałam skórką otartą z pomarańczy albo migdałami, które zostały mi w trakcie przygotowywania marcepanu. Kiedy czekolada była na wpół stężała przełożyłam moje słodkości na świeżą kartkę, żeby to co spłynęło nie deformowało ich kształtu.


wtorek, 27 grudnia 2016

Owsiane ciasteczka z cynamonem

W tym roku robiłam pudełeczka z ciasteczkami dla przyjaciół. Było w nich pięć rodzaj wypieków. Próżno było szukać zdobionych pierniczków, przy moich chłopakach za szczytowe osiągnięcie uważam posmarowanie lukrem serduszek, które robiłam w trzech podejściach. Najsmaczniejsze były ciastka owsiane z cynamonem. Są one banalnie proste, łatwe w przygotowaniu i niewiarygodnie pyszne. Tak bardzo mi smakowały, że musiałam sama siebie bić po łapkach, żeby nie zniknęły przed zapakowaniem, a ja nie jestem ciastkożecą. 

Do ich przygotowania potrzeba:

250 g masła
250 g cukru trzcinowego
odrobina soli
4 jajka
600 g mąki
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szklanka płatków owsianych
1 płaska łyżeczka cynamonu

Mąkę zmieszałam z proszkiem do pieczenia, płatkami owsianymi i cynamonem. W drugiej misce utarłam masło z cukrem i solą na jednolitą masę. Do masła wbijałam kolejno jajka i dodawałam mąki, wyrabiając ciasto odpowiednimi końcówkami miksera. Gotowe ciasto jest lepkie. Warto oprószyć dłonie mąką przed formowaniem kuleczek.


Kulki rozgniatałam w dłoniach i układałam na blaszce przykrytej papierem do pieczenia. Piekarnik miałam rozgrzany na 200 stopni Celsjusza. Ciastka wyciągałam jak były rumiane. Ich wygląd jest nie pozorny, ale w smaku są niesamowite. Z porcji przygotowanego ciastka wyszło mi ok. sześćdziesięciu ciasteczek. Jeśli ktoś nie przepada za cynamonem, można zamiast niego dodać posiekaną gorzką czekoladę. Ten wariant spodobał się moim chłopakom najbardziej.


A tak wyglądały moje małe upominki :D


piątek, 16 grudnia 2016

Stemplowane ciasteczka

Od lat co roku piekę pierniczki na Boże Narodzenie. Potem jest cała zabawa z dekorowaniem. Część pierniczków podaruję, a cześć zostawię w domu. Problem w tym, że te które zostaną w domu, to już definitywnie zostaję. Nikt nie ma ochoty ich jeść i koniec końców czeka je smutny los. W tym roku nie chcę skazywać moich pierniczków na tragiczny koniec. Dlatego ich nie piekę. Postanowiłam upiec różne ciastka i wszystkie bez przyprawy piernikowej. Do tej pory upiekłam trzy rodzaje. Dzisiaj będzie o dwóch pierwszych. 

Do tej pory ilekroć próbowałam stępować ciasteczka, coś zawsze szło nie tak.Wzory się rozmywały. Tym razem jednak się udało. Teściowa, które jest mistrzynią w pieczeniu ciasteczek, podsunęła mi przepis z miesięcznika Kuchnia. Spróbowałam i się udało, ale jednak nie do końca. Wzorki wychodziły na cieńszym cieście niż sugerował przepis i ze stempli, które miały rysunek konturowy. Dlatego na zdjęciu jest cała masa uśmiechniętych reniferków, a zabrakło bałwanków. 

Idąc za ciosem postanowiłam zmodyfikować nieco przepis i spróbować jeszcze raz. W moim przepisie ciastka są kakaowe. Do przygotowania około 100 ciasteczek potrzeba:

500 g mąki pszennej
1 szklanka cukru pudru
szczypta soli
2 duże jaja
250 g masła
2 kopiaste łyżki gorzkiego kakao

Sypkie składniki przesiałam, wbiłam do nich jajka i dodałam pokrojone miękkie masło. Zmiksowałam, a następnie wyrabiałam ręcznie do momentu kiedy ciasto było spójne. Podzieliłam je na cztery części. Ciasto rozwałkowywałam na mniej niż 5 mm, wykrawałam kółka, a następnie je stemplowałam, dosyć mocno przyciskając.


Ciasteczka układałam na blaszce przykrytej papierem do pieczenia i piekłam w 180 stopniach Celsjusza z termo obiegiem około 7 min. Efekt widać na zdjęciu.


niedziela, 30 października 2016

Papryczkowe mumie na Helloween

Zdecydowanie brakuje mi czasu na cokolwiek, a najbardziej brakuje mi dyscypliny, którą sobie sama wprowadzałam i bezwzględnie jej przestrzegałam. Post o papryczkach przygotowałam w wakacje, przy okazji przyjęcia o tematyce magiczno strasznej i obiecałam sobie, że opublikuję go tydzień przed Helloween, oczywiście nic z tego. Cały dzień spędziłam dzisiaj w kuchni i dopiero usiadłam na chwilę. Dlatego przy okazji przedstawiam, przepis nieco czasochłonny, ale efektowny: papryczkowe mumie. Do ich przygotowania potrzeba:

1 kostkę fety
150g papryczek Padrón chilli
2 ząbki czosnku
ciasto francuskie
pół szklanki jogurtu greckiego
kilka czarnych oliwek
sól
czarny pieprz

 Fetę zmieszałam z jogurtem i czosnkiem, doprawiłam solą i pieprzem. Jogurt jest ważny chodzi o to, żeby feta był rzadsza i łatwo faszerowało się nią niczego nieświadome papryczki. Papryczki umyłam, pokroiłam na połówki, dbając aby każda cząstka miała ogonek i oczyściłam z nasion.  Pozawijałam w paski ciasta francuskiego i powtykałam oczy z kawałków czarnych oliwek. Piekłam w 180 stopniach Celsjusza do chwili gdy ciasto było złote. W wakacje zniknęły ekspresem, dzisiaj natomiast postanowiłam z nich z rezygnować. Były w zeszłym roku, nie wypada powielać menu. Trzeba gości czymś nowym zaskoczyć.


poniedziałek, 17 października 2016

Ciasto drożdżowe ze śliwkami i kruszonką

Ostatnio zaskakująco często odwiedzają nas moi rodzice. Przywożą ze sobą najróżniejsze rzeczy. Nie są to słoiki, bo dokarmiać nas nie muszą, w końcu jestem gotująca. Jak poszłam na studia to potrafiłam zrobić mizerię, ugotować makaron, zabełtać sos z torebki i posadzić jajka. Od tamtej pory moje umiejętności zdecydowanie wzrosły.  Dlatego dostaję często warzywa i owoce. A to dwie wielkie dynie przywiozą, a to wielokilogramowego kabaczka, albo jak ostatnio piękne pigwy, na które nie mam jeszcze pomysłu. W związku z ich przyjazdem chciałam zrobić coś do kawy. Wybraliśmy się jednak niespodziewanie na szybkie zakupy do szwedzkiego supermarketu meblowego. Przeszło mi przez myśl, żeby zaopatrzyć się tam w torcik migdałowy. Pomyślałam jednak, że do powrotu do domu zostanie z niego zupa i łatwiej będzie kupić śliwki węgierki i upiec ciasto drożdżowe. Przecież wszystko miałam, zostało tylko brać się za pieczenie, a potrzebowałam:

1/2 kg śliwek
1/2 kg mąki pszennej
1 opakowanie suchych drożdży
1 łyżka miękkiego masła
70 g cukru
2/3 szklanki mleka
szczypta soli

Wszystkie składniki zmieszałam ze sobą, oczywiście oprócz śliwek, które porządnie umyłam rozkroiłam na pół i usunęłam z nich pestki. Wyrobione ciasto odstawiłam na kaloryfer w misce przykrytej czystą ścierką.W międzyczasie zrobiłam kruszonkę. Lubię mieszać dłońmi masło z tymi sypkimi składnikami, tak powoli całość zmienia strukturę i jest przyjemna w dotyku. Do przygotowania kruszonki potrzeba:

100 g masła
100 g mąki
100 g cukru

Wyrośnięte ciasto wyłożyłam równomiernie na blachę uprzednio wysmarowaną masłem i obsypaną mąką. Powciskałam w nie śliwki i obsypałam kruszonką. Pozwoliłam mu jeszcze przez 10 minut rosnąć, a następnie wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza. Wyjęłam gdy kruszonka zrobiła się złota.


wtorek, 11 października 2016

Tarta z gruszką i gorgonzolą na kruchym cieście

Komponując menu na ostatnie przyjecie odgrzebałam książkę z przepisami na quiche. Ma ona nietypowy format i kształt, z tego powodu jest zagrzebana gdzieś pod innymi i nigdy z nią nie eksperymentowałam. Uznałam, że warto spróbować. Wybrałam dwa przepisy, zrobiłam listę zakupów i upewniłam się dwa razy na jakim cieście mają być. Odpowiedź brzmiała - kruchym. 
Dzień przed imprezą przygotowałam dwie kulki ciasta, zawinęłam w folie spożywczą i ukryłam w lodówce. Na cztery godziny przed przyjściem gości otworzyłam książkę i okazało się, że piecze się je do góry nogami, znaczy farszem do dołu. Spanikowałam. Zaczęłam sobie wyrzucać, że wcześniej nie doczytałam, i że odstawiam fuszerkę. Byłam pewna, że zaliczę wpadkę i jeszcze zasmrodzę mieszkanie spalenizną, znając moje zezowate szczęście. 

Musiałam jednak znaleźć jakieś wyjście sytuacji. Coś trzeba było upiec. Rzuciłam spojrzenie na kuchnie, pogrzebałam w szafkach i dałam nura do lodówki. Znikąd pojawił się pomysł. Tarta na kruchym cieście z gruszką, gorgonzolą i orzechami włoskimi. Ciasto kruche miałam gotowe. Do jego przygotowania, a upiekłam naprawdę duża blachę tarty, potrzeba:

450 g mąki pszennej
1 łyżeczkę soli
250g masła
4 łyżki zimnej wody
odrobina soku z cytryny

Mąkę, sól i pokrojone chłodne masło potraktowałam początkowo mikserem, dodałam trochę soku z cytryny i wodę. Zagniotłam ręcznie, kiedy było idealnie gładkie zawinęłam w folię spożywczą i schowałam na całą noc do lodówki. Po wyjęciu rozwałkowałam ciasto na obsypanej mąką stolnicy. Wałek tez solidnie oprószyłam, żeby ciasto się nie lepiło. Blachę wysmarowałam masłem i obsypałam mąką, Wyłożyłam na nią ciasto pilnując żeby brzegi były wyżej. Ciasto trzeba podpiec w 180 stopniach Celsjusza przez około 5 minut. Najlepiej jest to zrobić przyciskając środek specjalnym ciężarkiem albo wyłożyć górę folią aluminiową i wysypać na nią suchą fasolę. Bez tego jednak tarta też się uda. 

Po wyjęciu jej z piekarnika przyszedł czas na farsz.

4 jajka
6 łyżek śmietanki 30%
4 gruszki
orzechy włoskie
gorgonzola
Na nieco przestudzonym cieście ułożyłam cieniutkie plasterki gruszki bez gniazd nasiennych, pokruszoną gorgonzolę i obsypałam posiekanymi orzechami włoskimi. Na koniec zalałam wszystko czterema jajkami rozbełtanymi z sześcioma łyżkami śmietany trzydziestki. Wstawiłam do piekarnika o tej samej temperaturze co poprzednio i piekłam aż tarta był rumiana. 

Awaryjna tarta okazał się hitem, w mgnieniu oka zniknęła, nic nie zostało na śniadanie ku rozpaczy mojego męża.


czwartek, 6 października 2016

Labneh, odciśnienty jogurt

Wiosną tego roku dostaliśmy od przyjaciół z okazji rocznicy ślubu książkę o jedzeniu, ale jakim jedzeniu. O jedzeniu w Jerozolimie. Oswajałam się z nią dość długo. Kilka tygodni temu zamiast na półce zaczęła mieszkać na stole, razem z kilkoma innymi książkami pełnymi przepysznych receptur. Przygotowywaliśmy się do przyjęcia, a doskwierał nam kompletny brak pomysłów. Wertowaliśmy wszystko, także Jerozolimę autorstwa Yotam Ottolenghi i Sami Tamimi. Bardzo podoba mi się sposób w jaki została poprowadzona narracja. Jest to książka, którą się czyta, a nie tylko bierze z niej przepisy. Poza wszelką dyskusją pozostaje również sposób wydania. Od początku do końca przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, czcionka, światło na stronie, elementy ozdobne, wszystko do siebie pasuje. I jeszcze te cudowne fotografie. Jerozolima  absolutnie mnie zachwyciła, a mojego męża jeszcze bardziej. Kiedy ją przeglądał prawie przy każdym przepisie mówił "musisz mi to ugotować". Nie oponowałam.

Jednym z ciekawszych doświadczeń kulinarnych było dla mnie przygotowanie Labneh. W książce mówią o nim jogurt odciśnięty z wody, dla mnie to twarożek. Prócz jadalnych składników do "wyprodukowania" go potrzeba głębokiej miski, czegoś poziomego, ściereczki muślinowej i kawałka sznurka. Ściereczki muślinowej nie miałam, ale jako świeżo upieczona mama dysponuję całą furą świeżych, wyprasowanych pieluch tetrowych. Głęboką miskę znalazłam, sznurek czekał w kuchennej szufladzie ze szpargałami, a czymś poziomym została mianowana drewniana szpatułka do mieszani w garnku. Z produktów spożywczych potrzebowałam:

400g jogurtu greckiego
400g jogurtu koziego
sól morską

Wszystkie składniki należy połączyć ze sobą (sól w ilości jaka nam odpowiada, ja sypie zawsze za mało, bo wszystko jest dla mnie zawsze za słone). Głęboką miskę wykładamy muślinową ściereczką albo jak w moim przypadku pieluchą tetrową, wylewamy na nią jogurty, związujemy sznurkiem i umieszczamy nad miską na czymś poziomym, żeby swobodnie obkopywało w lodówce przez 24 godziny. W między czasie należy sprawdzić, czy nie nazbierało się zbyt wiele płynu i go wylać.

Moje jogurty były na tyle rzadkie, że po jakiś pięciu minutach miałam pół miski zapełnione. Odlałam jej zawartość do słoika. Słony jogurt świetnie smakuje z falafelami. Tobołek zawiązałam na szpatułce i wstawiłam całość do lodówki przekonana, że na drugi dzień pielucha będzie pusta, a tu niespodzianka. Efekt końcowy miał wyraźny smak koziego mleka i bardzo posmakował wszystkim, łącznie z niejadkiem.


piątek, 30 września 2016

Szarlotka bez miksera

Z reguły w moje urodziny wydarza się coś. Najczęściej jakaś katastrofa. Czasem taka malutka, a czasem jak gruchnie to przez tydzień nie ma ochoty wychodzić z domu. W tym roku obudziłam się w dobrym humorze, słoneczko świeciło i wszystko wskazywało na to że dzień będzie udany. Pomyślałam, że ktoś może wpaść z wizytą i powinnam upiec jakieś ciasto. Tak na wszelki wypadek. Przypomniała sobie o starym przepisie, który dostałam jeszcze na studiach od mamy. Prostszej szarlotki nie ma. Wystarczy (proporcje na tortownicę):

1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka kaszy mannej
1 szklanka cukru
1/2 torebki cukru wanilinowego
100 g masła
mus z jabłek albo po prostu starte jabłka

Wszystkie sypkie składniki mieszamy ze sobą. Blaszkę wykładamy papierem i wysypujemy na nią połowę proszku. Warto ścianki podsypać tak, żeby mus jabłkowy nie stykał z papierem. Wykładamy mus, a na niego wysypujemy resztę proszku. Kroimy masło w plastry i układamy na "sypkim" cieście. Pieczemy w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez ok. 30 minut. Ciasto powinno wystygnąć, zanim je pokroimy. 

Dzień moich urodzin był całkiem udany. Szarlotka zniknęła do wieczora całkowicie. Jednak zgodnie z tradycją coś musiało się wydarzyć. Kiedy skończyłam piec ciasto. Miałam chwilę dla siebie. Postanowiłam poczytać książkę, która kilka dni temu przyszła pocztą. Bardzo się na nią cieszyła. Książka jednak zniknęła z półki. Chwyciłam za telefon. Moje podejrzenia był trafione. Mąż ją zabrał wychodząc z domu. Pomyślał, że sobie poczyta. To jednak nie było najgorsze. Po powrocie do domu przyznał się, że jak czytał to na stronę jedenastą defekował mu ptak jakimiś jagodami... No, ale  przynajmniej szarlotka się udała. 


piątek, 23 września 2016

Szybkie, proste, zdrowe i smaczne ciastka, mogłabym dodać jeszcze pare epitetów, ale po co

Każdy, kto przejawia miłość do gotowania idzie na zakupy i przynosi do domu produktu, które nie są mu potrzebne, a w zasadzie kupił je tylko po to, żeby spróbować co to jest i co z tym można zrobić. W taki właśnie sposób kupiłam preparowany amarantus i preparowane proso. Potem długo leżały w szufladzie. Robiłam porządki i odkryłam je na nowo. Pomyślałam, że zrobię z nich ciastka. Wyciągnęłam je z szuflady i tak leżały na blacie dopóki nie dostałam radosnego telefonu od rodziców. "Wracamy z wakacji i po drodze do was zajedziemy, jesteśmy przed Łodzią i jest korek, po siódmej pewnie będziemy." Bosko pomyślałam, nawet ciastek do kawy nie mam, a z domu już nie wyjdę. Od 17 codziennie mam awanturę. Żarłoczna kluska nie odpuszcza, wyjście do sklepu na rogu byłoby okraszone radosnym wrzaskiem, który mógłby obudzić nawet trupa, a byliśmy sami w domu. I wtedy zapaliła się nad moją głową jarząca się oślepiającym światłem żarówka. Proso i amarantus!

Pomysł był eksperymentalny opary na obserwacjach, a nie na doświadczeniach innych. Rodzice jak zapowiedzieli tak przyjechali, przywieźli mi nawet książkę kucharską w obcym języku. Oczywiście jak to mają w zwyczaju zaczęli się zarzekać, że tylko kawę chcą, że nie będą jedli. Jednak parę ciastek zniknęło, a dzisiaj rano dostałam telefon od mojej rodzicieli. "Słuchaj Natalia, co ty tam do tych ciastek dawałaś?" Ano nie wiele:

2 szklanki preparowanego prosa
1 szklankę preparowanego amarantusa
1 szklankę sezamu
4  kopiaste łyżki miodu lipowego

Miód roztopiłam w mikrofali i zalałam nim pozostałe składnik, a następnie wszystko dokładnie wymieszałam. Wyszło mi dwadzieścia cztery duże ciastka. Masę nakładałam przy pomocy dwóch łyżek na papier do pieczenia ułożony na ruszcie. Pikałam w temperaturze 125 stopni Celsjusza z termoobiegiem przez ok. 30 min, aż zrobiły się rumiane. Trzeba pamiętać, że ciastka twardnieją dopiero jak wystygną.



czwartek, 8 września 2016

Pierogi ruskie bez cebuli. Czyli co je termos, żeby się wyspać

O pewnych sprawach nie powinno się pisać bez odpowiedniej perspektywy i dystansu. Od kilku tygodni zbierałam się wielokrotnie do napisania tego posta. Myślałam o nim na spacerze, jak gotowałam zupę mleczną, ja wstawiałam kolejne pranie i jak wieszałam ubrania na suszarce, jak prasowałam, jak odkurzałam, jak obierałam jabłko i jak późno kładłam się spać. Cały czas o nim myślałam. Najwięcej czasu na układanie zdań miałam kiedy karmiłam. Usiadłam dzisiaj przed pustym ekranem i dalej nie jestem pewna co chcę napisać, a miałam  przecież moje zdania, których oczywiście nie zapisałam i potajemnie gdzieś się ulotniły. Wiem na pewno, że jestem zmęczona, a świetna rada śpij jak dziecko śpi, każdy mądry może sobie wsadzić w co tam mu się podoba. Jak dziecko śpi to trzeba zająć się wszystkim innym, a drzemka się do "wszystkiego innego" nie zalicza.

Osobiście nie mam co narzekać. Nie jest źle mogę spać i to ciurkiem kilka godzin. Jakby ktoś powiedział mi zanim urodziłam, że będę lepić pierogi jak dziecko będzie miało dziesięć dni, uznałabym, że jest co najmniej szalony, bo takie rzeczy w prawdziwym życiu nie zdarzają.  A jednak. Pierogi na fotografii lepiłam własnoręcznie, jak moja "żarłoczna kluska" grzecznie drzemała. Mam wiele szczęścia, że trafił mi się taki model. Rozumiem dobrze mamy, które nie mogą nawet wyskoczyć na szybkie siku, bo zaraz jest alarm. Przeżyłam to. Dlatego zapobiegawczo eliminuję niebezpieczeństwo związane z pokarmem, który ja pochłaniam.

Nauczona doświadczenie, wolę być głodna niż niewyspana. Głód to mało trafione słowo. Wolę jeść nie koniecznie to co najbardziej lubię (żadnych ostrych, żadnych korzennych, żadnych aromatycznych, żadnych octowych, żadnych smażonych, żadnych wzdymających, żadnych pestkowych, żadnych tłustych, żadnych chemicznych itp.). Najbezpieczniejsze są mało wyraziste smaki przyrządzone w domu, jak moje pierogi, w których nie ma ani grama cebuli. Żeby je podrasować jadłam je z jogurtem naturalnym niskotłuszczowym. W czasie ciąży byłam spuchnięta i prawie przestałam używać soli, żeby woda się w organizmie nie zatrzymywała. Wracając do pierogów ruskich, które matka karmiąca może spokojnie skonsumować, a dziecku nic nie będzie. Do ich przygotowania potrzeba:

500g mąki pszennej
1 jajko
szczypta soli
wrząca woda

500g ziemniaków
500g sera białego półtłustego
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki czarnego pieprzu

Przepis na pierogi znalazłam jeszcze na studiach w książce z czasów, kiedy nie istniały roboty kuchenne i wyrabiam je dalej tradycyjnie. Usypanie kopca z mąki, wlewanie do jego krateru wrzątku, zagarnianie papki nożem, a potem wbicie jajka w nieco przestygnięte "prawie ciasto" sprawia mi niekłamaną przyjemność. Przygotowanie farszu umożliwia pozbycia się nadmiaru energii. Dlaczego? Używam ręcznej praski. W przeciśnięcie gotowanych ziemniaków trzeba włożyć trochę siły. A potem zostaje tylko wymieszać farsz i mogę lepić.

Oprócz pierogów ruskich bez cebuli, żywię się innymi lekkostrawnymi potrawami. Od czasu do czasu będę pewnie o nich pisała. Aktualnie w domu są trzy kuchnie, które staramy się jakoś połączyć. Mąż je wszystko, ja jem delikatnie, a niejadek wybiórczo. O tym jednak innym razem.




niedziela, 12 czerwca 2016

Szybka tarta orzechowa z truskawkami

Chciałam zrobić ciasto z truskawkami, ale inne niż zawsze. Zaczęłam od przeglądania książek kucharskich, ale na nic sensownego nie trafiłam. Poszukiwanie inspiracji we własnych szufladach było bardziej owocne. Nie podejrzewałam, że galopujący ku swojemu końcowi termin ważności może być początkiem czegoś tak smacznego. Wśród opakowań z różnymi mąkami znalazłam napoczętą paczkę mąki fistaszkowej. Do przygotowania spodu potrzeba:

1 szklankę mąki z orzechów arachidowych
1 szklankę mąki ryżowej
100 g miękkiego masła
1/2 szklanki cukru
1 jajko 
szczypta soli

wypełnienie:
truskawki 
1 opakowanie budyniu waniliowego

Wszystkie składniki dokładnie ze sobą zmieszałam. Kiedy powstała gładka kulka zawinęłam ją w folię spożywczą i schowałam do lodówki na kilka godzin. Schłodzone ciasto rozwałkowałam i ułożyłam w tortownicy. Piekłam "na złoto" w 180 stopniach Celsjusza. Kiedy spód wystygł wypełniłam go budyniem waniliowym i świeżymi truskawkami. Po dwóch godzinach w lodówce zrobiło się pysznie. 



czwartek, 26 maja 2016

Stek po mojemu

Nie najlepiej czuję się z daniami mięsnymi. Nie jestem wegetarianką, ale rzadko je jadam. Czasem jednak pojawia się nieodparta potrzeba na przykład na stek. Z reguły wybieram rostbef. Mięso myję i po osuszeniu wkładam do worka. W moździerzu rozcieram czarny pieprz i białą gorczycę i wsypuje do torebki. Zalewam mięso olejem z pestek winogron i dokładnie obtaczam w przyprawach. Na koniec dodaję gałązkę rozmarynu i zostawiam w lodówce przynajmniej na dwie godziny. Czasem przygotowuję mięso wieczór wcześniej i wtedy spędza w chłodnym całą noc.


Lubię steki mocno wysmażone. Wychodzę z założenia, że jakbym miała ochotę na surowiznę  to zjadłabym tatara. Smażę mięso na suchej patelni. Wystarcza olej który wlałam do worka. Efekt końcowy widać na zdjęciu pod spodem.


środa, 25 maja 2016

Ciasto drożdżowe z rabarbarem

Uwielbiam rabarbar, a najbardziej ciasta z nim. Przechodząc przez stoisko warzywne uderzył mnie świeży kolor i zwabiła zapach. Chociaż nie planowałam piec ciasta, zmieniłam zdanie. Kupiłam kilogram i szczęśliwa jakby mi ktoś w kieszeń napluł wróciła zabrać się za wypieki. Lubię ciasto drożdżowe, ale nie chciałam żeby było zbyt grube i puchate, więc nie dodałam do niego jajek. 

Do ciasta potrzebowałam:
0,5 kg mąki pszennej
1 opakowanie suchych drożdży
1 opakowanie cukru wanilinowego
50 g cukru
3/4 szklanki ciepłego mleka
2 łyżki oleju 

Na wierzch:
1kg młodego rabarbaru
5  łyżek cukru
woda
cukier puder

Wszystkie składniki zmieszałam ze sobą, kiedy ciasto było dokładnie wyrobione i gładkie, natarłam je olejem i odstawiłam pod przykryciem do wyrośnięcia. Rabarbar obrałam, pokroiłam i wrzuciłam do garnka z wodą. Było jej tam może szklanka, posypałam cukrem wszystko cukrem i zamieszałam. Gotowałam bardzo krótko. Młody rabarbar lubi się rozpadać. Ciasto wyłożyłam do tortownicy nasmarowanej masłem i ułożyłam na niej kawałki rabarbaru. Piekłam w temperaturze 180 stopni Celsjusza do póki ciasto nie miało złotego koloru. Przed podaniem posypałam cukrem pudrem.


Szybka tarta z kozim serem, bakłażanem i innymi smakołykami

Przez chwilę mieliśmy całkiem gorąco. Często przy takiej pogodzie nie mam kompletnie ochoty na gotowanie. Staram się wybierać dania szybki i nieskomplikowane. Zawsze mogę przygotować młode ziemniaczki i mizerię, a do tego jajko sadzone, jednak nie da się tego zestawu jeść codziennie. W lecie często przygotowuję  na obiad  tart ze świeżymi warzywami i ziołami z balkonowych doniczek. Myślę, że wczoraj mimo woli zaczęłam sezon na szybkie tarty.

Do przygotowania pierwszej w tego "lata" tarty potrzebowałam:

1 opakowanie ciasta francuskiego
1 paprykę czerwoną
pół małego bakłażana
kilka pomidorków koktajlowych
3 ząbki czosnku 
4 plastry sera koziego
1 jajko
4 łyżki jogurtu greckiego
garść świeżych liści bazylii
czarny pieprz
sól

Formę ceramiczną wyłożyłam ciastem, które powykuwałam widelcem. Następnie wysypałam pokrojoną paprykę, ułożyłam cienkie plastry bakłażana, listki bazylii, plasterki czosnku, połówki pomidorów i porwane plastry sera koziego. Jajko rozbełtałam z jogurtem greckim i wylałam na warzywa, obsypałam wszystko pieprzem i solą. Wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza i piekłam ok. 15-20 minut. Efekt końcowy widać na zdjęciu.
 

sobota, 21 maja 2016

Cebularz, prosta i szybka przekąska

Na cebularza natrafiłam w jednej ze moich ulubionych książek.  Coś mi jednak w nim nie pasowało i przerobiłam go po swojemu. Od tamtej pory na stałe wprowadziła się domowego menu i przy każdej nadarzającej się okazji (jak tylko przychodzą goście) go przygotowuję. W mojej wersji na dużą blachę z piekarnika potrzeba:

500 g mąki pszennej
1 opakowanie suchych drożdży
łyżeczka cukru
60 ml oleju
sól
150 ml ciepłej wody
3 cebule
mak
jajko

Przy pomocy miksera łączę w misce mąkę, drożdże, cukier, olej (używam oleju z pestek winogron), odrobinę soli i wodę. Następnie przekładam ciasto na deskę i porządnie wyrabiam, aż stanie się gładkie. Gotową kulkę nacieram olejem i zostawiam do wyrośnięcia w ciepłym miejscu na około godzinę. W miedzy czasie kroję cebulę w piórka. Wyrośnięte ciasto rozkładam równomiernie na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, smaruję roztrzepanym żółtkiem, posypuję cebulą i makiem. Piekę w 180 stopniach Celsjusz na złoto.



piątek, 20 maja 2016

Różowy makaron

Mój mąż jest makaronowym pożeraczem, nawet czasami makaronowym skrytożercą. Jak tylko zostawię sitko z odcedzonym makaronem, w jakiś nie wyjaśniony sposób pojawia się zaraz obok i podjada. Jedyny sposób na niego to ścierką po łapach. Muszę go wyganiać z kuchni bo inaczej nie byłoby obiadu. Któregoś razu postanowiłam zrobić mu przyjemność i przygotować domowy makaron. Potrzebowałam do tego:

4 żółtka
450 g mąki pszennej
100 ml ciepłej wody
sól
odrobinę soku z buraków

Wszystkie składniki wymieszałam mikserem, a następnie przełożyłam ciasto na deskę i zaczęłam wyrabiać. Trwa to dłuższą chwilę, jednak jest kluczowe. Dobrze połączone składnik tworzą gładką kulkę. 


Kolejnym krokiem jest zamiana ciasta w makron. Kulkę kroiłam na plastry i rozwałkowywałam ciasto podsypując obficie mąką. Tu pojawiają się dwa rozwiązania. Można pociąć makaron ręcznie albo użyć maszynki. Mam w domu maszynkę więc ją wykorzystałam. W trakcie procesu tworzenia makaronu miałam skojarzenie literacki. Mimo, że moja maszynka nie była ani plugawa, ani zmurszała, zaczęła przypominać Cthulhu.


Pocięty makron podsypałam dodatkowo mąką i pozwoliłam mu się suszyć na ścierce w paski. Przygotowanie domowego makaronu, zawsze wydawało i się strasznie czasochłonnym zajęciem. Pamiętam babcie w niedzielę w kuchni, stolnicę i mąkę. Byłam małą dziewczynką i ten proces mnie przerażał. Jak sama spróbowałam okazało się, że bardzo szybko to idzie. Czasami pomaga mi syn, który ma straszną frajdę z tego. Następnym razem spróbuję zrobić farfalle.


wtorek, 10 maja 2016

Zielona sałatka z awokado

Przygotowując menu na ostatnie przyjęcie szukałam inspiracji i przeglądałam po kolej wszystkie książki z przepisami jakie mam. Moją uwagę przyciągnęła sałatka z awokado z "Die moderne jüdische Küche", przepis był bez zdjęcia i nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać.  Poza tym część składników mi nie odpowiadała więc z nich zrezygnowałam. Jednak co do istoty sałatki nic nie zmieniłam. Bazą dla zielonej sałatki jest awokado i biała fasola. Ważne, żeby awokado było dojrzałe, choć przy owocach jakie są dostępne w naszym kraju różnie to może być. Sałatka świetnie smakuje, ma bardzo ładny zielony kolor, ale najbardziej przyciąga zapachem. Do jej przygotowania potrzeba:

2 awokado
puszkę białej fasoli (najlepiej drobnej)
pół małego krzaczka bazylii
pół małego krzaczka mięty
orzechy nerkowca
sól
mały ząbek czosnku
kruszone, suszone ostre papryczki

Fasolę, należy opłukać i odsączyć, awokado pokroić w kostkę i przełożyć wszystko do miski. Zostaje jeszcze przygotowane aromatycznego pesto. Świeże listki mięty i bazylii, ząbek czosnku, kruszone papryczki, orzechy nerkowca z odrobiną soli blendujem. Każdy ma swoje ulubione proporcję, a ja jak zwykle robiłam wszystko na oko. Warto dodać trochę wody wtedy pesto ma rzadszą konsystencje i lepiej oblepia awokado i fasolę. Na koniec wszystkie składniki trzeba wymieszać i zielone cudo jest gotowe.

czwartek, 5 maja 2016

Makaron z sardynkami - szybki, prosty obiad

Chciałam ugotować coś innego. Jednak jak poszłam na zakupy to okazało się, że najważniejszych składników nie ma! No cóż, musiałam szybko coś zaimprowizować, bo inaczej nie byłoby obiadu. Pomyślałam, że zrobię tak jak z reguły robi mój mąż. Postawię na rybę. Mimo, że trwał jeszcze tydzień włoski wszystkie fajne rybki były wykupione. Musiałam się zadowolić puszką zwykłych sardynek w oleju. Oto lista składników, które były mi potrzebne do tego szybkiego obiadu:

puszka sardynek w oleju
2 ząbki czosnku
mała cukinia
pół papryki
puszka krojonych pomidorów
makaron (porcja dla dwóch osób)
grana padano
sól 
czarny pieprz

Sardynki wrzuciłam na rozgrzaną patelnię, nieco je rozdrabniając. Dodałam do nich czosnek pokrojony w plasterki. Kiedy białe trójkąciki zarumieniły się odrobinę dorzuciłam cukinię pociętą w plastry i paprykę pokrojoną w kostkę. Wszystko zalałam zawartością puszki z pokrojonymi pomidorami, przykryłam pokrywą i zostawiłam na małym ogniu na kilka minut. Na koniec doprawiłam solą, czarnym pieprzem i wymieszałam z wcześniej ugotowanym makaronem. Podałam z grana padano.


czwartek, 28 kwietnia 2016

Krakersy serowe

Ostatnio przygotowywałam przyjęcie, którego motywem przewodnim była Herbatka u Szalonego Kapelusznika. Oprócz licznych dekoracji starałam się przygotować menu pasujące do całości. Oczywiście najważniejszy był tort, jednak gości nie da się tylko tortem nakarmić. Prócz wielu dań, które prędzej czy później opiszę, przygotowałam również krakersy serowe. Przepis znalazłam w książce "1001 przepisów. Imprezy bufetowe" Książka jest tłumaczeniem i jak to często bywa, proporcje poszczególnych składników były "zaburzone". Postanowiłam jednak, że będę dokładnie trzymała się przepisu. To był błąd. Trzeba patrzeć zdroworozsądkowo, a nie wierzyć we wszystko co jest w książkach wydrukowane, szczególnie jeśli chodzi o receptury. 

Pierwsza blacha ciasteczek wylądowała w śmietniku. Kiedy dosypałam mąki i ciasto nabrało odpowiednie konsystencji, kolejne cztery blaszki były już w porządku. Do przygotowania średniej wielkości puszki ciastek potrzebowałam:

300 g masła
800 g mąki
100 g goudy
100 g parmezanu

Składniki dokładnie ze sobą zmieszałam, oczywiście najłatwiej jest jak masło jest miękki. Jeśli nie, zawsze można je zetrzeć na tarce. Gładką kulę włożyłam do lodówki na kilka godzin. Po wyjęciu odkrawałam plastry, rozwałkowywałam na grubość ok. 5mm, wycinałam imbryczki i łyżeczki (zgodnie z motywem przewodnim przyjęcia) i układałam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piekłam na złoty kolor w temperaturze 180 stopni Celsjusza. 


piątek, 22 kwietnia 2016

W oczekiwaniu na sezon, mini torciki z truskawkami

Ostatnio skończyłam czytać "Podróż do kresu nocy" Celina. Ulubionym deserem głównego bohatera był truskawki z bitą śmietaną. Narobiłam sobie strasznego apetytu, jednak najlepsze truskawki to majowo-czerwcowe truskawki. Te które można teraz kupić to nie to. Chodziły jednak za mną i pomyślałam, że przygotuję coś gdzie będą przynajmniej dodatkiem. Zrobiłam mini torciki w czapkach z bitej śmietany i truskawek. Do ich przygotowania potrzebowałam (6 torcików):

2 jajka
1/4 szklanki cukru
1/2 torebki cukru wanilinowego
2 kopiaste łyżki mąki kukurydzianej
sól
truskawki 
śmietanę 30%
sok z cytryny
cukier puder
dżem morelowy

Biszkopty piekłam w silikonowej foremce do babeczek, więc nie musiał jej niczym smarować. Najpierw oddzieliłam żółtka od białek. Białka ubiłam na sztywną pianę ze szczyptą soli, a żółtka utarłam z  cukrem i z cukrem wanilinowy na biało. Połączyłam wszystko ze sobą dodając przesianą mąkę kukurydzianą. Przepis na złocisty biszkopt znalazłam w "Ciasta słone i słodkie" Małgorzaty Caprari. Po chwili zaskoczyła, żeciasto właściwie jest bezglutenowe. Biszkopciki piekłam przez ok. 15 minut w temperaturze 180 stopni Celsjusza. Trzeba pamiętać, że czas pieczenia to indywidualna cecha każdego piekarnika. Śmietanę ubiłam na sztywno z odrobiną soku z cytryny i cukrem pudrem (sypałam oczywiście na oko). Truskawki pokroiłam w kostkę. Gotowe biszkopty przekroiłam na pół, przełożyłam dżemem morelowym, a na wierzch położyłam bita śmietanę i truskawki.



piątek, 15 kwietnia 2016

Kolacja: pieczarki faszerowane kaszą jęczmienną z fenkułem i orzechami włoskimi

Ostatnia dzisiaj odsłona kaszy jęczmiennej. Coś w sam raz na lekką kolację albo przekąskę do wieczornej lampki wiana. Pieczarki ze słodko-maślanym farszem z kaszy jęczmiennej i fenkułu.
Do przygotowania dwunastu grzybków potrzeba:

12 sporych pieczarek
1,5 szklanki ugotowanej kaszy jęczmiennej (średniej)
1 fenkuł
garść obranych orzechów włoskich
masło

Na patelni roztopiłam masło i wrzuciłam na nie drobno posiekany koper włoski, który posypałam szczyptą soli. Smażyłam na małym ogniu, żeby masło się nie zaczęło palić. Kiedy fenkuł się zarumienił, dodałam do niego orzechy włoskie, lubię jak są odrobinę uprażone, a po kilku minutach kaszę. Chciałam żeby całość miała słodki smak, dlatego do kaszy dodałam jeszcze łyżkę masła. Kiedy wszystkie składnik połączyły się ze sobą. Odstawiłam patelnię, żeby farsz ostygł. Obrane kapelusze pieczarek faszerowałam kaszą i układałam na blaszce przykrytej papierem do pieczenia. Zapiekałam je w 180 stopniach Celsjusza do chwili kiedy grzyby puściły sok.


Obiad: zapiekanka z kaszy jęczmiennej z rybą

Obiecana druga odsłona kaszy jęczmiennej, tym razem wersja obiadowa. Przepis jest mój, nigdzie nie podejrzany, a specjalnie wymyślony dla męża, który po ciężkiej pracy w terenie chciał ciepły obiad i może jakąś rybę. Doszłam do wniosku, że zapiekanka z kaszy z jajkiem na wierzchu będzie dokładnie tym czego facet potrzebuje. Do jej przygotowanie potrzebowałam:

4 szklanki ugotowanej kaszy jęczmiennej (średniej)
200g pasty z suszonych pomidorów
3 ząbki czosnku
2 łyżki kaparów 
3 filety z mintaja
3 jajka
masło
bułka tarta 
szczypiorek

Wcześniej ugotowaną kaszę zmieszałam z pastą z pomidorów, ząbkami czosnku pokrojonymi w plasterki i kaparami. Pastę z pomidorów można spokojnie kupić, nie trzeba jej przygotowywać samemu. Ważne, żeby była tłusta. Filety z mintaja wrzuciłam do wrzątku na niecałą minutę (wybrałam tą rybę, bo ma najmniej intensywny zapach, a mnie teraz wszystko drażni i  kojarzy się ze zgagą, taki efekt uboczny rosnącego brzuszka). Chciałam, żeby ryba nie była surowa, ale trzeba uważać, żeby jej nie przegotować, bo zacznie się rozpadać. Naczynie ceramiczne wysmarowałam masłem i oprószyłam bułką tartą.


Połowę kaszy wyłożyłam do foremki. Ułożyłam na niej rybę i przykryłam kolejną warstwą kaszy, w której zrobiłam trzy zagłębienia na jajka. Tak przygotowane danie wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza z termoobiegiem. Po 15 minutach wyjęłam, wbiłam jajka w przygotowane dołeczki i piekłam przez kolejne 5 minut. Zakończyłam pieczenie kiedy jajka były ładnie ścięte. Na koniec posypałam posiekanym drobnym szczypiorkiem. Późnym popołudniem pojawi się kolejny przepis z kaszą. Tym razem lekka kolacja.



czwartek, 14 kwietnia 2016

Śniadanie: zupa mleczna z kaszą jęczmienną

Spotkałam się z określeniem, że płatki z mlekiem to zupa mleczna. Jakoś określenie to mi tu kompletnie nie pasuje. W takim razie idąc dalej tym tropem, jogurt naturalny z musli powinien być nazywany kremem na zimno. Dla mnie zupa mleczna musi zawierać w sobie coś gotowanego, makaron, ryż albo kaszę. Ta ostatnia to moja ulubiona wersja. Z kaszą jęczmienną średnią, nie z pęczakiem, jest on zdecydowanie za duży. Za to manna kojarzy mi się z papką dla dzieci. Średnia jest dla mnie taka akuratna. Przygotowuję ją dokładnie tak jak moja mama, a przednią babcia. 

Porcja na osobę to:
3 łyżki kaszy
1 łyżeczka cukru
ok. szklanka mleka

Do wrzącej, lekko osolonej wody wrzucam kaszę (wody wlewam tyle, żeby kasza całą wchłonęła). Powoli gotuję ją na małym ogniu. Trzeba jej pilnować, łatwo może się przypalić. Kiedy kasza jest ugotowana wlewam do niej mleko i wsypuję łyżeczkę cukru. Mieszam wszystko dokładnie i śniadanie gotowe. Zajmuje to trochę więcej czasu niż zrobienie jajecznicy czy tosta, jednak jak mam rano czas to wolę takie śniadanie. Smakuje dzieciństwem i beztroską. 


czwartek, 7 kwietnia 2016

Zapiekanka ziemniaczana z boczkiem i kaparami

Dawno nie robiłam żadnych zapiekanek. Coś mnie naszło na proste smaki, a ziemniaki są dla mnie najprostszym co może być. Są świetną bazą do eksperymentów kuchennych - tych nieskomplikowanych i tych karkołomnych. Kilkakrotnie zeskrobywał wiórki ziemniaczane albo pure z blachy bo "coś poszło nie tak". Tym razem wszystko się udało i zapiekanka wyszła całkiem smaczna. Do jej przygotowania potrzebowałam:

kilka ziemniaków

ok. 6 plastrów boczku
łyżkę kaparów
1 jajko
3 łyżki śmietany 12%
starty ser żółty
sól
czarny pieprz

Ziemniaki gotowałam przez 15 minut, pokroiłam je w plastry i ułożyłam w foremce nasmarowanej masłem i obsypanej bułką tarą. Górę posypałam pokrojonym boczkiem i kaparami, a na koniec oblałam zalewają z jajka i śmietany przyprawioną pieprzem i solą. Oczywiście przed wstawieniem do piekarnika ustawionego na 180 stopni Celsiusza obsypałam startym serem żółtym. Efekt końcowy widać na zdjęciu.


sobota, 19 marca 2016

Chrupiące kulki z białej fasoli czyli co do raclette

Wczoraj wieczorem odwiedzili nas znajomi. Mąż wymyślił, że dawno nie było okazji pod raclette. Mamy maszynkę na sześć osób, a z reguły zapraszamy dużo więcej. Tym razem miała być kolacja dla czwórki. Zapowiadało się idealnie. Stanęłam jednak przed małym wyzwaniem. Oboje są wegetarianami. Szyneczka odpada. Oczywiście były zwyczajowe ziemniaki w mundurkach, pieczarki poduszone na maśle i mieszanka warzyw (cukinia, papryka i cebula). Zamiast mięsa zrobiłam kuleczki z białej fasoli. Wyszły świetnie i spokojnie mogą zastąpić mięsne klopsy do obiady lub być po prostu przekąską. Do ich przygotowania potrzebowałam:

2 puszki białej drobnej fasoli
pół pęczka natki pietruszki
sezam
1 jajko
odrobinę bułki tartej
sól 
pieprz
olej

Miałam mało czasu na przygotowanie kolacji, więc opłukaną fasolę wrzuciłam do warka strunowego i potraktowałam młotkiem do kotletów, żeby zrobić z niej miazgę, ale nie pastę. Przełożyłam fasolę do miski, dodałam posiekaną pietruszkę, sezam,  jajko, trochę bułki, sól i pieprz. Dokładnie wymieszałam ręką, uformowałam kuleczki i smażyłam na głębokim oleju. Wyszły bardzo smaczne. Okazało się jednak, że koleżanka nie toleruje glutenu. Następnym razem zamiast bułki tartej użyję mąki kukurydzianej.




czwartek, 17 marca 2016

Szybki obiad dla dwojga z pęczakiem w roli głównej

Chodziła za mną ostatnio kasza. Do tego stopnia, że wszędzie jakąś widziałam, a najbardziej nachalny był pęczak. Skończyło się na tym, że dłużej nie mogłam się opierać pokusie i ugotowałam pół paczki tej kaszy. Zamiast ziemniaków do kotleta był świetny. Okazało się, że 200g pęczaku to strasznie dużo i zostało go sporo na drugi dzień. Niejadek miała swoją wizję obiadu. Uznał, że rosół z makaronem mu wystarczy i drugiego jeść nie chce. Dlatego z pozostałej kaszy przygotowałam danie dla dwojga, czyszcząc przy okazji lodówkę z niedojedzonych warzyw. Nie oznacza to, że posiłek był byle jakim eintopfem bez wyrazistego smaku. Uważam, że danie które wykreowałam na wielkiej patelni jest jak najbardziej godne powtórzenia. Do przygotowania porcji dla dwóch osób potrzeba:

100g ugotowanego pęczaku
1 malutką cukinię
1/2 fenkułu
1/2 czerwonej cebuli
różową sól 
czerwony pieprz
sok z cytryny
olej

Na rozgrzany olej (użyłam oleju z pestek winogron) wrzuciłam pokrojoną w plasterki cukinię oraz fenkuł i cebulę pocięte w piórka. Kiedy warzywa zmiękły dodałam kaszę, dokładnie wymieszałam i przykryłam, żeby się poddusiło ok. 5 minut na małym ogniu. Patelnię zdjęłam z kuchenki skropiłam danie sokiem z cytryny i nałożyłam na talerze. Ostatecznego kształtu dodałam obsypując potrawę świeżo utartym w moździerzu czerwonym pieprzem wymieszanym z różową solą himalajską. Przygotowanie posiłku trwało jakieś 15 minut. W sam raz coś dla zapracowanych osób.


środa, 9 marca 2016

Ciecierzyca na szpinaku

Ciecierzyca kojarzy mi się przede wszystkim z daniami wegetariańskim. Przez myśl mi nie przeszło, że można ją łączyć z mięsem. Zostało mi w lodówce pudełko z ugotowaną ciecierzycą i nie bardzo miałam pomysł co z nią zrobić. Było jej, tak na oko, dwie szklanki. Postanowiłam, że zrobię to co zawsze. Wykombinuję coś z produktów, które są w lodówce i szafkach kuchennych, zanim część z nich będzie chciała wymaszerować. Znalazłam i wykorzystałam następujące z nich:

2 szklanki ugotowanej ciecierzycy
5 plastrów boczku
100 ml białego wina (bezalkoholowego)
łyżkę masła orzechowego
sól
czarny pieprz
2 garści świeżych liści szpinaku

Pewnego wyjaśnienia wymaga wino bezalkoholowe. Może oczywiście być alkoholowe. Ja miałam tylko bezalkoholowe ponieważ brzuch mi rośnie i alkoholu nie tykam. Mąż twierdzi, że ta wersja jest jak każde inne wino tylko ma posmak lekkiego rozczarowania. W potrawach nie czuć różnicy bo alkohol i tak odparowuje. Wracając do ciecierzycy. Plastry boczku pokroiłam na małe paseczki i wrzuciłam na rozgrzaną patelnię. Gdy się porządnie zarumieniły na patelni wylądowała ciecierzyca. Podlałam ją winem i dodałam solidną łyżkę masła orzechowego z fistaszków (moje miało kawałki niezmielonych orzechów). Kiedy wszystkie składniki dokładnie się połączyły zdjęłam patelnię z kuchenki. Gorącą ciecierzycę podałam na listkach świeżego szpinaku, jako dodatek do burgerów. Takie danie może być świetną przystawką albo nawet daniem głównym.


niedziela, 28 lutego 2016

Kurczak w sezamie

Moje zmagania z dolegliwościami pokarmowymi wywołanymi posiadaniem szybko powiększającej się fasolki w brzuchu dalej trwają. Unikam smażonego jak ognia, w zasadzie trzymam się z daleka od jakiegokolwiek tłuszczu. Nawet chudy rosołek jest sprawcą potwornej zgagi. Dlatego staram się jeść dania pieczone. Jak falafele o który pisałam ostatnio. Kolejnym problemem jest zapach mięsa. Surowe wywołuje u mnie mdłości, mimo, że jestem na półmetku ciąży. Na szczęście w krojeniu surowizny wyręcza mnie mąż, a jak trzeba to i w panierowaniu też. Dzięki współpracy udało nam się ostatnio przygotować kurczaka pieczonego w sezamie. Bardzo lubię czarny sezam, uważam że wygląda mrocznie i tajemniczo, dlatego z zamiłowaniem go używam. Do przygotowania kurczaka potrzeba:

500g piersi z kurczaka
sezam (kolor nie gra roli)
pieprz cayenne
sól
mielony imbir

Piersi kurczaka umyte i pokrojone w medaliony wymoczyłam w jajku i obtoczyłam w mieszance dwóch sezamów z dodatkiem soli, mielonego imbiru i pieprzu cayenne. Panierka nie musi przylegać dokładnie do całości. Kawałki mięsa ułożyłam na blaszce przykrytej papierem do pieczenia i trzymałam w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni Celsjusza  do chwili kiedy były złociste.



czwartek, 18 lutego 2016

Falafele pieczone

Posiłki w wegetariańskich knajpkach bywają inspirujące. Ostatnio jadłam tortillę z falafelem. Bardzo mi smakowała, ale... No właśnie. Z powodu odmiennego stanu w jakim się aktualnie znajduję często miewam zgagi. Jeśli pokarm jest tłusty, z słony lub z niewłaściwymi przyprawami sprawia, że odbija mi się cały dzień. Optymalnie byłoby jeść tylko domowe posiłki. Niestety nie zawsze mi się to udaje. Jednak bardzo się staram i postanowiłam zrobić falafele, które mi nie zaszkodzą. W lokalach są one smażone. Ja preferuję dania pieczone. Do przygotowania falafeli potrzebowałam:

800 g ciecierzycy (po ugotowaniu odjęłam dwie szklanki na humus, przepis znajduje się na moim drugim blogu kanapka zjedzona)
duży pęczek pietruszki
świeża kolendra
2 łyżki tahini
6 ząbków czosnku
1 średnia cebula
pieprz cayenne
słodka papryka
kurkuma
kmin rzymski
woda
łyżeczka sody
pół szklanki mąki pszennej

Ugotowaną ciecierzycę rozgniotłam tłuczkiem na gładką masę, dodałam drobno posiekaną pietruszkę, kolendrę i cebulę, wycisnęłam czosnek, wsypałam pieprz cayenne, trochę słodkiej papryki, sól, kurkumę i roztarty w moździerzu kmin rzymski. Masa była sucha więc dodałam trochę wody dosypałam sodę oczyszczoną i mąkę. Rękami wyrobiłam ciasto i uformowałam płaskie placuszki. Taka forma bardziej mi odpowiada, kulki nie bardzo mi pasowały, szczególnie, że planowałam zrobić pity. Falafele ułożyłam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piekłam, aż się zrobiły się brązowe w ok. 200 stopniach Celsjusza. Wyszło mi 30 falafeli.