Translate

sobota, 27 kwietnia 2013

Schab duszony z przed dwóch lat

Zastanawiałam się nad dzisiejszym obiadem i stwierdziłam, że przejrzę mój stary notes z przepisami, który założyłam jak szłam na studia. Początkowo zapisywałam w nim recepty na kotlety mielone i naleśniki wisząc na słuchawce z mamą. Z czasem stał się czymś w rodzaju dziennika eksperymentów. Jak już coś wymyśliłam, ugotowałam i okazało się zjadliwe to notowałam. Nigdy nie pisałam proporcji ani sposobu przygotowania. Zawsze tylko składniki. Prawidłowej notacji nauczyłam się w chwili kiedy zaczęłam pisać blog, czyli półtora miesiąca temu tak na oko. Tak, czy inaczej mój notesik jest do tej pory bardzo przydatny. Jak mam gorszy dzień i robię kotlety to zawsze go wyciągam, żeby sprawdzić czy wszystko dodałam. Notes jest mocno podniszczony, ma czarną okładkę na której jest nalepka z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. W początkach mojego gotowania, takie ostrzeżenie było konieczne. Sama się sobie dziwie, że nikogo nie podtrułam, a sposób w jaki smażyłam rybę... Szkoda gadać. Mój kolega wspominał ten widok dość długo. W czasie kiedy zakładałam notes z przypraw znałam sól i pieprz. Żeby było ciekawiej kupiłam biały, za którym nie bardzo przepadam. 

Dzisiaj już lepiej gotuję, a na parapecie mam doniczki ze świeżymi ziołami. Przeglądając notes trafiłam na nagłówek kotleciki schabowe. W zasadzie to żadne kotleciki tylko duszone mięso, ale zwał jak zwał. Przekopałam lodówkę i okazało się, że wszystko co potrzebne mam. W zamrażalniku znalazłam trzy plastry schabu bez kości. Uznałam, że plan na obiad jest! Brakowałam mi tylko zapychacza w stylu ziemniaków, których nie miałam w domu. Ugotowałam więc kaszę kukurydzianą i przyprawiła ją chili, a mianowicie, do kaszy starłam suszone papryczki i wymieszałam. Przepisy na ów schab wymyśliłam dwa lata temu i postanowiłam go sobie odświeżyć. W tym celu wykorzystałam:

5 plastrów schabu bez kości
400g pieczarek
1 dużą czerwoną cebulę
sól 
czarny pieprz
gałązki świeżego rozmarynu
3 łyżki oliwy z oliwek

Oliwę z oliwek podgrzałam na patelni, położyłam na niej rozbite plastry schabu (ale nie tak jak na kotlety, nie na podeszwę). Kiedy mięso zarumieniło się znacznie z obu stron, wrzuciłam na patelnię pieczarki pokrojone w ćwiartki i mocno je posoliłam, żeby puściły sok. Dołożyłam cebulę pokrojoną w pół księżyce i  kilka gałązek rozmarynu. Całość podlałam wodą. Wszystko dusiłam około pół godziny na małym ogniu. Na koniec przyprawiłam pieprzem. Wyszło mi coś na kształt jednopatelniowego dania.


czwartek, 25 kwietnia 2013

Bakłażan w towarzystwie pomidorów


Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Przypadkiem w sklepie dotknęłam jego skóry, była tak aksamitna i delikatna. Zbliżyłam się do niego. Nie mogłam się powstrzymać. Pachniał tak niesamowicie świeżo, trochę cytrynowo. Położyłam na nim obie dłonie. Byłam tylko ja i on. Otoczenie nie istniało. Działał na mnie tak magnetycznie. Musiałam go mieć! Oszalałabym bez niego... Tak właśnie kupiłam swojego pierwszego bakłażana. Nie miałam początkowo pojęcia, ani pomysłu co z nim zrobić. Leżał kilka dni w lodówce w towarzystwie cukinii, aż w końcu wylądowali razem na patelni.



Przez ostatnie dwa tygodnie chodził za mną bakłażan. Nie przyrządzałam go od zeszłego roku. Te najładniej pachnące o cudownej w dotyku skórce nie występują niestety  jeszcze w warzywniakach. Kupiłam wczoraj takiego przystojniaka i dzisiaj się nim zajęłam. Bakłażana przyprawiam zawsze tymiankiem. Mam w zamrażalniku zatopiony w oliwie z oliwek zeszłoroczny tymianek z pewnego ogródka działkowego, który latem plądruje co jakiś czas (za zgodą właścicieli oczywiście), ale uznałam, że pierwszy tegoroczny bakłażan zasługuje na świeże zioła. Kupiłam doniczkę pełną rozczochranego tymianku i zabrałam się do gotowania. Podczas zakupów zapomniałam limonki, ale dzięki pomocy pewnej młodej damy mały zielony owoc szybko pojawił się w mojej kuchni. Do przygotowania bakłażana w towarzystwie pomidorów potrzebuję:



1 bakłażana

2 łyżki oliwy z oliwek

2 ząbki czosnku 

200g pomidorów koktajlowych

1 puszkę pomidorów bez skórki 

1/2  czerwonej papryki

1 papryczkę chili

świeży tymianek

sól

czarny świeżo mielony pieprz




Na rozgrzaną patelnie wylałam dwie łyżki oliwy z oliwek, kiedy się odpowiednio zagrzała, wrzuciłam bakłażana pokrojonego w kostkę i pocięty w plasterki czosnek, posoliłam. Kiedy bakłażan się zarumienił, dodałam paprykę pokrojoną również w kostkę, połówki pomidorów koktajlowych i całą papryczkę chili, żeby składniki przeszły jej smakiem, a danie nie było zbyt ostre. Potem w rękach rozdrobniłam pomidory z puszki i wlałam płynną zawartość metalowego opakowania. Mieszałam i dokładałam kolejne listki świeżego tymianku, po dziesięciu - piętnastu minutach całość była gotowa. Nie szczędząc pieprzu dokonałam finalnego przyprawiania. 



Takie warzywa zjadam bez dodatków, ale znam amatorów tortilli z takim nadzieniem. Przypadkiem dwoje takich amatorów kręciło mi się po domu, a i tortille się znalazły. Do wersji w kukurydzianym placku dodałam ser żółty. Taki mocno twardy o wyrazistym ostrym smaku. I na tym zakończyłam mój dzisiejszy pobyt między garami.







niedziela, 21 kwietnia 2013

Ryż... ryżotto... risotto...

Risotto kojarzyło mi się z kleistą papką ryżową, do której wrzuca się resztki z rosołu. Coś o bardzo nie ciekawym wyglądzie i jako takim smaku. Moje wspomnienie z dzieciństwa nastawiło mnie niezbyt pozytywnie do tego dania. Jakaś daleka ciotka, u której się niespodziewanie pojawiliśmy z rodzicami poczęstowała nas wtedy obiadem. Kolejne moje skojarzenie to opowieści kumpla, który jest wielbicielem kuchni włoskiej, które kojarzą mi się z dokładnym gotowaniem według przepisu i skomplikowaną procedurą. Ostatnie skojarzenie to "risotto" marchewkowo-pieczarkowe, którym zostałam poczęstowana przez kucharza eksperymentatora. Miało on konsystencję zupy pomidorowej i było w nim pół paczki curry. Prawie niejadalne. Cieszyłam się, że po tej degustacji obeszło się bez reperkusji gastrycznych. 

Nie wiem dlaczego, ale gdzieś w środku odczuwałam lęk przed tą potrawą. Uznałam jednak, że muszę się zebrać w sobie i spróbować. Wyciągnęłam opasłe tomiszcze opatrzone tytułem: Kuchnia włoska. Przewertowałam książkę w tą i z powrotem, znalazłam przepis. Wielbiciel Italii dał mi wiele interesujących wskazówek, które mimo lekceważącego wyrazu twarzy wzięłam do siebie. Nie znoszę jak ktoś mnie poucza. Tydzień czasu analizowałam recept. Kiedy wreszcie w sobotnie popołudnie zebrałam się w sobie i po kieliszku wina nabrałam odwagi pojawił się problem. Łyżka soffritto. Co to u diabła jest soffritto? Książka opasła, ale przepisu na to tajemnicze coś nie ma. Za to podali definicję: podstawa do sosów, na bazie ziół, boczku szynki warzyw podsmażana na oliwie z oliwek lub maśle. Sytuacja była nieciekawa, więc postanowiłam zapytać wujka Google. Wpisałam owy tajemniczy wyraz i nie znalazłam, żadnej polskojęzycznej strony. Uznałam, że robi się interesująco. Przegrzebałam grafikę i kilka anglojęzycznych stron i znalazłam przepis, który mi odpowiadał. Proporcje dostosowałam do swoich potrzeb. Do stworzenia soffritto potrzeba:

1 łyżkę drobno siekanego selera naciowego
2 łyżki drobno siekanej białej cebuli
1 łyżkę drobno siekanej marchewki
1 drobno siekany ząbek czosnku 
liść laurowy
kilka gałązek świeżego rozmarynu
sól 
pieprz czarny świeżo zmielony
łyżka oliwy z oliwek

Warzywa wrzuciłam na rozgrzaną oliwę. Zawsze staram się nie rozgrzewać jej zbyt mocno, bo robi się gorzka. Dodałam rozmaryn i liść laurowy, całość smażyłam na małym ogniu przez około 15 minut, do momentu kiedy cebula i czosnek straciły swoją ostrość. Listki i gałązki usunęłam, przyprawiłam solą i pieprzem. Efekt był naprawdę zaskakujący nie myślałam, że takie połączenia może być tak dobre w smaku. Odstawiłam patelnię i zabrałam się za ryżotto. Przepis, który znalazłam dostosowałam do swoich potrzeb i możliwości. Zamiast bulionu warzywnego, miałam bulion na kurczaku, oryginalnego parmezanu też nie miałam tylko jakiegoś sobowtóra. Do wykonania mojego pierwszego w życiu risotto użyłam:


175g ryżu Arborio
250g dojrzałych pomidorów
pół łyżki soffritto
łyżkę oliwy z oliwek
2 łyżki tartego sera a'la parmezan
garść świeżych liści bazylii






Soffritto zarumieniłam na oliwie. Dodałam pokrojone w kostkę pomidory bez gniazd, ryż i zalałam całość bulionem. Całość miałam gotować przez jakieś 15 minut na małym ogniu, ale ten podstępny drań był za duży i nie obeszło się baz wpadki. Trochę za bardzo bulion odparował i całość była odrobinę za sucha, a przy dnie odrobinę się przypaliło. Jednak za w czasu się połapałam i uratowałam danie. Kiedy ryż był już odpowiednio jadalny dodałam parmezan i posiekaną bazylię, w zasadzie to pociętą. Liście zawsze tnę nożyczkami, łatwiej, szybciej i wygodniej. Odstawiłam pod przykryciem na pięć minut. Nie wiem jak smakuje prawdzie dobrze przygotowane risotto, ale to wyszło całkiem całkiem. Na pewno jeszcze kiedyś spróbuję, szczególnie, że zostało mi soffrito, które przełożyłam do wytłoczki na lód i zamroziłam.


piątek, 19 kwietnia 2013

Sprzątanie lodówki

Każdy posiadacz lodówki wie, że niektóre produkty podstępnie się chowają i nie zauważone przez nikogo "przetrminowują się". Efekt jest taki, że wyciągamy do połowy puste, a w połowie pełne opakowanie śmietany z zielonym futerkiem albo pokryty białym osadem ser żółty, czy śmierdzące "coś" co nie przypomina nic jadalnego. Zdarza się również, że brakuje pomysłu na obiad. Ja wtedy robię porządek. Wyciągam z lodówki wszystko co lada moment będzie chciało wyjść i przygotowuje leniwe naleśniki. Co to są leniwe naleśniki? Nic specjalnego. Ostatnio robiłam takie: należy przygotować ciasto jak na naleśniki tylko gęstsze i posprzątać lodówkę. Ciasto:

250g mąki
2 jajka
sól
1 łyżka oleju
mleko
woda

Do miski wsypuję mąkę, wbijam jajka, dodaję trochę soli. Wlewam pół szklanki mleka i pół szklanki wody. Miksuję całość na gładką masę. Nurkuję w lodówce i wyciągam jakąś resztkę wędliny, pieczarki, które zaraz się pomarszczą, kawałek pomidora ze śniadanie, końcówkę tartego parmezanu, jakiś ser żółty i co znajdę. Jeśli ciasto jest za gęste to dolewam jeszcze odrobinę mleka. Na rozgrzaną patelnię z odrobiną oleju wylewam ciasto z zawartości, nie formuję naleśnika tylko małe placuszki. Można jak ktoś lubi zrobić wersję na słodko z jagodami, czy jabłkiem.



Jeśli się zdarzy, że zostały mi w lodówce puszki z odrobina groszku, fasoli czy kukurydzy, a z reguły występują one u mnie w tym zestawie, to przygotowuję sos z mięsem do makaronu albo ryżu. Prócz resztek potrzebuję:

2 puszki krojonych pomidorów
średnią cebulę
pieprz
sól
tabasco
olej
masło

Ostatnio znalazłam w lodówce dwie papryczki chili, wiec zamiast tabasco dołożyłam je do mięsa... ale po kolei. Na maśle z dodatkiem oleju przeszkliłam cebule pokrojoną w drobna kostkę, wrzuciłam mięso i przesmażyłam je. Znalazłam kawałek pora, pokroiłam go i dołożyłam do mięsa, razem z zawartością dwóch puszek pomidorów krojonych oraz dwoma umytymi, całymi papryczkami. Ugotowałam makaron i obiad miałam gotowy.

sobota, 13 kwietnia 2013

Nie ma jak lodówka rodziców

Wybrałam się z synem na łikend do rodziców. Jak tylko zdjęłam buty, pierwsze mocno bezwiedne kroki skierowały się do kuchni. Drżąca dłoń otworzyła lodówkę. Jej zawartość mnie olśniła i nie mogłam się powstrzymać. Mimo diety, na której wiecznie jestem i prawie nie jem chleba, a jak już to tylko ciemny, wsunęłam pięć kromek świeżego pachnącego chleba pszennego. Lodówka rodziców jest zawsze ciekawsza od własnej i jest w niej zawsze coś tak smacznego, że nie można się oprzeć. Nie jest to tylko moja opinia, podzielają ją również moi znajomi i przyjaciele. 

Na drugi dzień rano było troszkę lepiej. Nie biegałam już tak do lodówki. Zanim zabrałam się za śniadanie zdążyłam się jednak zapytać mamy co będzie na obiad. Po cichu liczyłam na naleśniki z serem. Uwielbiam je, ale sama ich nie robię. Właściwie nie wiem dlaczego? Są chyba czymś co się je tylko u mamy.  Niestety naleśników nie było. Okazuje się, że nikt z domowników za nimi nie przepada, mój syn jada tylko naleśniki z cukrem pudrem. Musiałam się obejść smakiem. Zostało jednak coś na pocieszenie. Danie, którego nie przygotowuje bo mój niejadek nie je sosów, chyba, że jest to domowej roboty sos czosnkowy. Z czwartkowego obiadu zostały w lodówce dwa plastry schabu w sosie. Mniam. Postanowiłam, że muszę sama sobie to czasem robić. Do przygotowania schabu w sosie własnym potrzeba:

5 plastrów schabu bez kości
2 średnie cebule
1 średnia marchewka
100 ml śmietany 18%
1 łyżeczka mąki pszennej
pieprz czarny ziarnisty
pieprz czarny mielony
sól
olej

Najpierw oczywiście trzeba umyć schab, potem podsmażyć go na suchej patelni, aż z obu stron będzie mocno rumiany. Tak oporządzone mięso przekładamy do garnka. Patelnię należy opłukać szklanką wody i przelać jej zawartość do garnka. Na tej samej osuszonej patelni trzeba na łyżce oleju zeszklić pokrojoną w piórka cebulę, która następnie ląduje w garnku, a prócz niej pokrojona w plastry marchewka, pieprz ziarnisty i sól. Na małym ogniu dusimy mięso, aż zrobi się miękkie. Jak mięso jest już takie jak należy, trzeba dolać śmietanę z roztrzepaną w niej mąką.Gotuje się to jeszcze przez dwie, trzy minuty. Można doprawić mielonym pieprzem, ale to już zależy od podniebienia.

Dzisiejszy obiad był bardzo klasyczny. Schabowy, ziemniaki i mizeria. Mniam. Nawet niejadkowi smakowało. Od razu zakomunikował, że ogórki w śmietanie to jego ulubione. Oczywiście wcześniej jeszcze był rosół. Nie ma jak u mamy wszystko smakuje lepiej. Następnym razem jak przyjadę będę musiała ją zmusić do zrobienia karpatki. Ciasto, które powinno być zamiennie nazywane bombą kaloryczną jest moją cichą miłością. Mam z nim niestety jeden problem. Potrafię zjeść pół blachy zanim do mózgu dotrze informacja, że brzuch jest pełny. Koniec końców jest taki, że umieram z przejedzenia, a i tak mam ochotę na jeszcze.



wtorek, 9 kwietnia 2013

Malutkie cudeńka -mini tarty z tapenadą

Kilka dni temu zmieniłam zdjęcie w tle na subiektywnym profilu facebook'a. Posypała się lawina pytań od znajomych. Co to? Z czym to? Jedni stawiali na kawior, inni na szpinak, a mój sąsiad i kolega z pracy w jednej osobie stwierdził, że ma dużo dystansu do moich wypieków. Byłam zaskoczona, ponieważ jest jedną z dwóch najbardziej żarłocznych osób, które spotykam w pracy. Okazało się, że zawsze jak częstuje go czymś to jest zbity z tropu. Jeśli jest przekonany, że coś jest słodkie, okazuje się, że jest słone i na odwrót. Jak zobaczył zdjęcie w tle uznał, że to mak. I kulą w płot. 

Nikt nie trafił. Na zdjęciu są mini tarty z ciasta francuskiego z pastą z czarnych oliwek i fetą. O tapenadzie pisałam już kilkakrotnie - mam do niej straszną słabość. Gdybym napisała, że ją uwielbiam to bym skłamała, ja ją kocham. W ostatnią sobotę miałam gości. Babeczki mi wyszły za ostre, a koleżanka, która u mnie była nie przepada za oliwkami. Więc zrobiłam mini tarty z pomidorami, ale tych z oliwkami nie mogłam sobie odpuścić. Okazało się, że całkiem jej posmakowały. To mój drugi sukces w przekonywaniu kogoś do czegoś czego ponoć nie lubi. Po torcie szpinakowym Sylwia, która miała głęboko zakorzeniony wstręt do zielonej papki postanowiła w którąś sobotę spróbować makaronu ze szpinakiem. Może uda mi się też rozpropagować tapenadę, która prawdę mówiąc wcale estetycznie nie wygląda. Do przygotowania mini tart potrzebne będzie:

1 opakowanie ciasta francuskiego
tapenada (o sposobie jej przygotowania pisałam w poście Indyk późną nocą)
1 żółtko
odrobina mleka
kawałek sera typu feta
siekana zielona pietruszka

Okrągłą foremką wycinam kółka z ciasta i układam je na blaszce przykrytej papierem do pieczenia. Smaruję ciasto żółtkiem roztrzepanym z odrobiną mleka. Na środek nakładam małą łyżeczkę tapenady. W pastę z oliwek wciskam kawałek fety. Wkładam blaszkę do piekarnika rozgrzanego do 180°C i piekę aż ciasto będzie złote. Po wyjęciu z piekarnika posypuję siekaną natką pietruszki i finito.





niedziela, 7 kwietnia 2013

Żądam świeżości


Dzisiaj za oknem trochę lepsza pogoda niż ostatnio, ale dalej szaro brudno i ponuro. Pierwszy tydzień kwietnia mija, a zima nie ma wstydu, nie chce się spakować i kulturalnie odejść. Brakuje mi warzyw i owoców, takich które można kupić od starszych pań pod super samem. Rzodkiewki, które teraz można dostać smakują jak styropian, a pomidory w ogóle smaku nie mają. Nic nie pachnie tak jak powinno. Ta przedłużająca się zima sprawiła, że jestem stęskniona za latem jak jeszcze nigdy w życiu. Marzy mi się arbuz, truskawki i bób. Chce pachnących młodych ziemniaków z maślanką i mizerii ze świeżego ogórka. Przez cały zeszły tydzień starałam się poprawić sobie humor owocami i warzywami na tyle na ile to było możliwe wiosenno-letnimi smakami. Znalazłam w zamrażalniku maliny i zrobiłam z nich koktajl. Trochę mnie zasmuciły bo były strasznie kwaśne i musiałam dosypać cukru. Kupiłam mrożone truskawki i te też okazały się kwaśne. Znowu bez cukru się nie obeszło. Na dzbanek koktajlu potrzebowałam:


1 opakowanie mrożonych truskawek

1 i 1/2 szklanki maślanki

2 łyżki cukru pudru


Koktajl był pyszny. Brakowało w nim niestety naturalnej słodyczy truskawek. W czwartek do obiadu starłam marchewkę z jabłkiem. Mój niejadek kręcił nosem, że to nie ogórki (jest największym fanem ogórków jakiego znam), więc na następny dzień dostał mizerie i były ziemniaki. Na moim talerzu kartofelki posypane koperkiem topiły się w maślance. Do surówki z marchewki potrzebowałam starte na małych oczkach 

 
2 małe słodkie jabłka

2 średnie marchewki

sok z cytryny


Mizeria jest drugą najszybszą surówką świata. Pierwsze miejsce zdecydowanie należy do sałaty ze śmietaną w wersji podstawowej. Do ogórków i śmietany prócz soli i pieprzu zawsze wsypuję koperek, najlepiej świeży. Połączenie ogórków i koperku jest bardzo udanym związkiem. Ogórek bez koperku jest jak rower bez kół. 





Zwieńczeniem mojej tęsknoty za latem były mini tarty z pomidorami. W sobotę wieczorem miałam gości. Obiecałam upiec babeczki. Jednak to było trochę mało, więc postanowiłam zrobić małe tarty. Część zrobiłam z tapenadą i fetą, a część z siekanymi pomidorami, bazylią i mozzarellą. Kombinowałam z czosnkiem. Ucieram go z bazylią i oliwą z oliwek, ale mam taki katar, że nie czuję smaku. Czosnek ponoć było czuć na korytarzu, a ja mogłam wsadzić nos w moździerz i nic. Na wszelki wypadek odpuściłam eksperymenty do chwili kiedy wróci mi powonienie i smak. Babeczki wyszły tak piekielnie ostre, że zrobiłam do nich sos czosnkowy, bez czegoś wilgotnego były okrutnie palące. Do zrobienia tart z pomidorem potrzebowałam:


1 puszkę pomidorów

7 dużych liści świeżej bazylii

sól 

czarny pieprz

ciasto francuskie

tartą mozzarellę do zapiekania

żółtko

mleko



Z ciasta wycięłam kółka, ułożyłam je na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Żółtko rozbełtałam z odrobiną mleka i posmarowałam nim ciasto. Pomidory posiekałam dodałam do nich drobno pociętą bazylię i jeszcze posiekałam. Bazylię tnę nożyczkami. Dodałam pieprz i sól. Nałożyłam trochę na każdy krążek ciasta i posypałam mozzarellą. Piekłam w temperaturze 180°C do momentu, w którym ciasto było złote. Ostre babeczki sprawiły, że wrócił mi trochę smak. Pomidorki były prawie jak w lecie.