Translate

piątek, 30 września 2016

Szarlotka bez miksera

Z reguły w moje urodziny wydarza się coś. Najczęściej jakaś katastrofa. Czasem taka malutka, a czasem jak gruchnie to przez tydzień nie ma ochoty wychodzić z domu. W tym roku obudziłam się w dobrym humorze, słoneczko świeciło i wszystko wskazywało na to że dzień będzie udany. Pomyślałam, że ktoś może wpaść z wizytą i powinnam upiec jakieś ciasto. Tak na wszelki wypadek. Przypomniała sobie o starym przepisie, który dostałam jeszcze na studiach od mamy. Prostszej szarlotki nie ma. Wystarczy (proporcje na tortownicę):

1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka kaszy mannej
1 szklanka cukru
1/2 torebki cukru wanilinowego
100 g masła
mus z jabłek albo po prostu starte jabłka

Wszystkie sypkie składniki mieszamy ze sobą. Blaszkę wykładamy papierem i wysypujemy na nią połowę proszku. Warto ścianki podsypać tak, żeby mus jabłkowy nie stykał z papierem. Wykładamy mus, a na niego wysypujemy resztę proszku. Kroimy masło w plastry i układamy na "sypkim" cieście. Pieczemy w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez ok. 30 minut. Ciasto powinno wystygnąć, zanim je pokroimy. 

Dzień moich urodzin był całkiem udany. Szarlotka zniknęła do wieczora całkowicie. Jednak zgodnie z tradycją coś musiało się wydarzyć. Kiedy skończyłam piec ciasto. Miałam chwilę dla siebie. Postanowiłam poczytać książkę, która kilka dni temu przyszła pocztą. Bardzo się na nią cieszyła. Książka jednak zniknęła z półki. Chwyciłam za telefon. Moje podejrzenia był trafione. Mąż ją zabrał wychodząc z domu. Pomyślał, że sobie poczyta. To jednak nie było najgorsze. Po powrocie do domu przyznał się, że jak czytał to na stronę jedenastą defekował mu ptak jakimiś jagodami... No, ale  przynajmniej szarlotka się udała. 


piątek, 23 września 2016

Szybkie, proste, zdrowe i smaczne ciastka, mogłabym dodać jeszcze pare epitetów, ale po co

Każdy, kto przejawia miłość do gotowania idzie na zakupy i przynosi do domu produktu, które nie są mu potrzebne, a w zasadzie kupił je tylko po to, żeby spróbować co to jest i co z tym można zrobić. W taki właśnie sposób kupiłam preparowany amarantus i preparowane proso. Potem długo leżały w szufladzie. Robiłam porządki i odkryłam je na nowo. Pomyślałam, że zrobię z nich ciastka. Wyciągnęłam je z szuflady i tak leżały na blacie dopóki nie dostałam radosnego telefonu od rodziców. "Wracamy z wakacji i po drodze do was zajedziemy, jesteśmy przed Łodzią i jest korek, po siódmej pewnie będziemy." Bosko pomyślałam, nawet ciastek do kawy nie mam, a z domu już nie wyjdę. Od 17 codziennie mam awanturę. Żarłoczna kluska nie odpuszcza, wyjście do sklepu na rogu byłoby okraszone radosnym wrzaskiem, który mógłby obudzić nawet trupa, a byliśmy sami w domu. I wtedy zapaliła się nad moją głową jarząca się oślepiającym światłem żarówka. Proso i amarantus!

Pomysł był eksperymentalny opary na obserwacjach, a nie na doświadczeniach innych. Rodzice jak zapowiedzieli tak przyjechali, przywieźli mi nawet książkę kucharską w obcym języku. Oczywiście jak to mają w zwyczaju zaczęli się zarzekać, że tylko kawę chcą, że nie będą jedli. Jednak parę ciastek zniknęło, a dzisiaj rano dostałam telefon od mojej rodzicieli. "Słuchaj Natalia, co ty tam do tych ciastek dawałaś?" Ano nie wiele:

2 szklanki preparowanego prosa
1 szklankę preparowanego amarantusa
1 szklankę sezamu
4  kopiaste łyżki miodu lipowego

Miód roztopiłam w mikrofali i zalałam nim pozostałe składnik, a następnie wszystko dokładnie wymieszałam. Wyszło mi dwadzieścia cztery duże ciastka. Masę nakładałam przy pomocy dwóch łyżek na papier do pieczenia ułożony na ruszcie. Pikałam w temperaturze 125 stopni Celsjusza z termoobiegiem przez ok. 30 min, aż zrobiły się rumiane. Trzeba pamiętać, że ciastka twardnieją dopiero jak wystygną.



czwartek, 8 września 2016

Pierogi ruskie bez cebuli. Czyli co je termos, żeby się wyspać

O pewnych sprawach nie powinno się pisać bez odpowiedniej perspektywy i dystansu. Od kilku tygodni zbierałam się wielokrotnie do napisania tego posta. Myślałam o nim na spacerze, jak gotowałam zupę mleczną, ja wstawiałam kolejne pranie i jak wieszałam ubrania na suszarce, jak prasowałam, jak odkurzałam, jak obierałam jabłko i jak późno kładłam się spać. Cały czas o nim myślałam. Najwięcej czasu na układanie zdań miałam kiedy karmiłam. Usiadłam dzisiaj przed pustym ekranem i dalej nie jestem pewna co chcę napisać, a miałam  przecież moje zdania, których oczywiście nie zapisałam i potajemnie gdzieś się ulotniły. Wiem na pewno, że jestem zmęczona, a świetna rada śpij jak dziecko śpi, każdy mądry może sobie wsadzić w co tam mu się podoba. Jak dziecko śpi to trzeba zająć się wszystkim innym, a drzemka się do "wszystkiego innego" nie zalicza.

Osobiście nie mam co narzekać. Nie jest źle mogę spać i to ciurkiem kilka godzin. Jakby ktoś powiedział mi zanim urodziłam, że będę lepić pierogi jak dziecko będzie miało dziesięć dni, uznałabym, że jest co najmniej szalony, bo takie rzeczy w prawdziwym życiu nie zdarzają.  A jednak. Pierogi na fotografii lepiłam własnoręcznie, jak moja "żarłoczna kluska" grzecznie drzemała. Mam wiele szczęścia, że trafił mi się taki model. Rozumiem dobrze mamy, które nie mogą nawet wyskoczyć na szybkie siku, bo zaraz jest alarm. Przeżyłam to. Dlatego zapobiegawczo eliminuję niebezpieczeństwo związane z pokarmem, który ja pochłaniam.

Nauczona doświadczenie, wolę być głodna niż niewyspana. Głód to mało trafione słowo. Wolę jeść nie koniecznie to co najbardziej lubię (żadnych ostrych, żadnych korzennych, żadnych aromatycznych, żadnych octowych, żadnych smażonych, żadnych wzdymających, żadnych pestkowych, żadnych tłustych, żadnych chemicznych itp.). Najbezpieczniejsze są mało wyraziste smaki przyrządzone w domu, jak moje pierogi, w których nie ma ani grama cebuli. Żeby je podrasować jadłam je z jogurtem naturalnym niskotłuszczowym. W czasie ciąży byłam spuchnięta i prawie przestałam używać soli, żeby woda się w organizmie nie zatrzymywała. Wracając do pierogów ruskich, które matka karmiąca może spokojnie skonsumować, a dziecku nic nie będzie. Do ich przygotowania potrzeba:

500g mąki pszennej
1 jajko
szczypta soli
wrząca woda

500g ziemniaków
500g sera białego półtłustego
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki czarnego pieprzu

Przepis na pierogi znalazłam jeszcze na studiach w książce z czasów, kiedy nie istniały roboty kuchenne i wyrabiam je dalej tradycyjnie. Usypanie kopca z mąki, wlewanie do jego krateru wrzątku, zagarnianie papki nożem, a potem wbicie jajka w nieco przestygnięte "prawie ciasto" sprawia mi niekłamaną przyjemność. Przygotowanie farszu umożliwia pozbycia się nadmiaru energii. Dlaczego? Używam ręcznej praski. W przeciśnięcie gotowanych ziemniaków trzeba włożyć trochę siły. A potem zostaje tylko wymieszać farsz i mogę lepić.

Oprócz pierogów ruskich bez cebuli, żywię się innymi lekkostrawnymi potrawami. Od czasu do czasu będę pewnie o nich pisała. Aktualnie w domu są trzy kuchnie, które staramy się jakoś połączyć. Mąż je wszystko, ja jem delikatnie, a niejadek wybiórczo. O tym jednak innym razem.