Translate

wtorek, 29 stycznia 2019

Makaroniki - pierwsze podejście

Chyba każdy, kto kiedyś piekł ciastka i widział te kolorowe cudeńka ma ochotę spróbować zrobić je samemu. Zabierałam się za makaroniki wielokrotnie. Czytałam, pożyczyłam matę sylikonową z ładnymi równymi kółeczkami. Rozglądałam się za mąką migdałową, której cena w sklepie ekologicznym zwaliła mnie z nóg, a potem w innym sklepie zapomniałam jej kupić. Wymawiałam się brakiem czasu i skomplikowanym przepisem. W zasadzie, dopóki się nie spróbuje to wszyscy opowiadają o przygotowaniu tych ciastek jak o jakimś tajemnym rytuale, a wcale tak nie jest.

Temat makaroników wypłynął po raz kolejny w trakcie rozmowy z moją teściową, która jest absolutnym ekspertem w kategorii pieczenie ciasteczek. Przy najbliższej okazji będę musiała wrzucić jakąś fotkę tego co wyprawia, bo słowami opisać się tego nie da. W każdym razie pogadałyśmy sobie. Ona nie bardzo miała ochotę piec makaroniki, bo to całe czary mary trochę ją zniechęcało, ale jak tylko nas odwiedziła to przypadkiem przywiozła mi mielone migdały (to to samo cą mąka migdałowa). Poczułam się postawiona pod ścianą i musiałam się zabrać do roboty. 

Obejrzałam jeszcze kilka filmików w Internecie. Przeczytałam przydługi poradnik i doszłam do wniosku, że przecież to taka beza, tylko trochę inna. Bez w życiu się nasuszyłam i żadnej się nie boję. 

Przygotowałam:
125g mielonych migdałów
125g cukru pudru
3 duże jajka
125g zwykłego cukru
barwnik w proszku

Cukier puder i mąkę migdałową przesiałam przez drobne sitko. Zrobiłam to oddzielnie, żeby za duże kawałki migdałów wykorzystać do porannej owsianki. Miałam migdały zmielone ze skórką, ale jak się okazało nie ma to wpływu na wypiek, ciasteczka są po prostu delikatnie nakrapiane. Potem przesiałam sypkie skłądniki jeszcze raz zmieszane, żeby dobrze sią połączyły. Oddzieliłam żółtka od białek. Żółtka schowałam do lodówki, a białka ubiłam na sztywno z cukrem tak jak na zwyczajną bezę i dodałam barwnik. Połączyłam zawartość obu misek, delikatnie mieszając gumową szpatułką, tak jak kazali w Internecie.

Nigdy nie sprawiała sobie rękawa cukierniczego i masa którą nakładałam na papier do pieczenia z foliowej torebki do mrożenia żywności nie była tak gładka i równa. Dodatkowo robiłąm to bez wzoru i kółka były trochę krzywe, ale to nic, chodziło o pieczenie, a to poszło całkiem gładko. Zanim wstawiłam ciasteczka do piekarnika, odstawiłam je na 20 minut, żeby trochę obeschły. Piekłąm je w 150 stopniach celsjusza przez około 30 minut bez termoobiegu. Myślę, że dopasowanie temperatury i czasu jest kwestią indywidualną. 

Przygotowanie kremu okazało się problemem. W swojej radości z udanych wypieków, wzięłam proporcje na trzypiętrowy tort. Mam teraz dwa litrowe słoiki kremu w zamrażalniku. 

Krem składał się z:
śmietanki 30%
białej czekolady
maskaronem
laski wanilii
fioletowego barwnika

Śmietankę trzeba zagotować z wanilią i rozpuścić w niej czekoladę, schłodzić i ubić z maskaronem i barwnikiem. Krem musi być gęsty i stabilny. 

Szprycę do nakładania kremu mam i ta część poszła gładko. Uwarzam, że po nocy w lodówce są najlepsze. Może nie były najładniejsze, ale smakiem nie odstawały od tych które zdążyło mi się jeść w cukierniach. Następne będą lepsze i cytrynowe. Już dałam słowo mojemu starszemu synowi, który jest wielbicielem makaroników i nie będę miała jak się wymigać.

2 komentarze:

  1. Makaroniki trudna sztuka, ale przy wytrwałości można dotrzeć do perfekcji :) Jak na pierwszy raz wyglądają super!

    OdpowiedzUsuń