Translate

poniedziałek, 16 września 2013

Mast hew: modny burger

Zauważyłam ostatnio ciekawe zjawisko. Może to z uwagi na powrót do stylistyki lat 90. XX wieku, a może wszech obecna amerykanizacja. Nie wiem. Jedno jest pewne, burgery są modne i podbijają nasz kraj. Najlepiej w stylu slow food albo wegetariańskie. Nawet jest profil na fejsie, gdzie można poczytać o lokalach serwujących to danie we Wrocławiu. Nie zagłębiałam specjalnie informacji: kto, gdzie, jak. Za to postanowiłam spróbować.  

Jak już miałam się zabrać  za amerykańskie żarcie, to musiało być z mięsem. Mięsko jest zdrowe i należy jej jeść. Lubie soję, ale nazywanie czegoś kotletem co nie jest z mięsa jest odrobinę dziwne. Dlatego kupiłam wołowinę i postanowiłam ją zmielić. Nie było by to nic godnego wagi, gdyby nie fakt, że moja maszynka do mielenia mięsa ma chyba z pięćdziesiąt lat i strasznie tępe noże. Efekt nie zamierzony mielenia wołowiny był taki, że mięso które wpadło do miski było pozbawione najdrobniejszej żyłki. Wszystko zostawało na sitku, które musiałam co chwile czyścić. Przemielenie połowy kilograma mięsa zajęło mi czterdzieści minut. Koszmar, no ale mięso było czyściutkie. Kotlet wyszły całkiem całkiem. Do ich przygotowania potrzebowałam:

1/2 kilograma wołowiny
pół średniej cebuli
garść siekanej natki pietruszki 
sól
czarny pieprz
oliwę z oliwek

Do zmielonego mięsa dodałam sól, pieprz, pietruszkę i drobno posiekaną cebulę. Uformowane kotleciki położyłam na suchej patelni grillowej i skropiłam odrobinę oliwą. Smażyłam je, aż były ładnie zarumienione. 

Kotlet kotletem, ale bez bułki to nie frajda. Uznałam, że muszę je sama przygotować. Poszperałam w internecie i znalazłam na jakiejś amerykańskiej stronie (bo gdzieżby indziej) przepis. Był całkiem prosty, dostosowałam go do moich potrzeb i wyszło, że do przygotowania ośmiu bułek potrzebowałam:

filiżankę ciepłego mleka
1/2 filiżanki wody
25 g miękkiego masła
4 i 1/2 filiżanki mąki
1 opakowanie suchych drożdży
2 łyżki cukru pudru
1/2 łyżki soli
sezam
1 żółtko
kapkę mleka


Sezam, żółtko i kapka mleka był mi potrzebne na sam koniec. Resztę składników połączyłam ze sobą, aż utworzyły gładką masę. Oczywiście musiałam po mikserze ręką poprawić i porządnie wygnieść ciasto. Zostawiłam je do wyrośnięcia. Kiedy wyraźnie się powiększyło, podzieliłam je na osiem części, uformowałam bułki i ułożyłam na blaszce przykrytej papierem do pieczenia. Tam bułeczki trochę podrosły.  Posmarowałam je żółtkiem z odrobiną mleka i posypałam sezamem. Włożyłam do piekarnika rozgrzanego do 200°C. Wyjęłam dopiero kiedy były złote. Co dodałam do moich burgerów to już inna historia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz