Translate

środa, 25 września 2013

I o czym tu pisać jak nie o...

Przez kilka dni zastanawiałam się o czym będzie czwartkowy post. Początkowo chciałam napisać o typowym polskim obiedzie. Usmażyłam kotlety schabowe, już miałam robić surówkę, która tematycznie by pasowała, ale stwierdziłam, że nie! Ostatnio bardziej niż kotlety i kombinowanie co będzie na obiad zajmuje mnie inna rzecz. Jeśli ktoś do mnie zagląda to pewnie zauważył, że od pewnego czasu prowadzę drugi blog. Założyłam go w zasadzie dla siebie i nikomu nic nie mówiłam. Chciałam zrobić sama dla siebie dziennik kanapek, które jem. Powodów było kilka. Pierwszy wziął się z wojaży.

Jak ostatnio byłam w Niemczech to zauważyłam, że można na każdym rogu kupić pyszne, świeże kanapki, które przede wszystkim nie są nudne. Nie ma tam sera żółtego z "szynką" i sosem do hamburgerów, tylko kanapki z łososiem i świeżymi warzywami albo z serem pleśniowym i suszonymi pomidorami. Nikt tych kanapek nie maltretuje folią spożywczą, tylko są pakowanie w papierowe torebki. Postanowiłam, że jak zjem dobrą kanapkę na mieście to o niej napiszę. 

Po drugie na subiektywnie w kuchni z premedytacją nie umieszczam zdjęć. Lubię moje rysunki i to one wyświetlają się pod postami, jeśli ktoś jest głodny fotek to są one na fb, tymczasem kanapka zjedzona jest pełna dokumentacji fotograficznej, co mnie cieszy. 

Po trzecie, zawsze mi się wydawało, że nie potrafię zrobić fajnej kanapki. Myślałam, że to domena facetów, takie kilku warstwowe przekąski ze wszystkim. Okazało się, że zaczyna mi to coraz lepiej wychodzić. I jak mówi mój syn "Jak mama zrobi kanapkę to mucha nie siada". Miałam jeszcze kilka powodów, ale tych upubliczniać nie będę. 

Oba blogi się od siebie różnią, ale są ze sobą powiązane. Często opisują jakąś potrawę na subiektywnie, a potem prezentują jej wykorzystanie na kanapce. Dzisiaj też tak będzie. Jakiś czas temu chwaliłam się na fb książką Kuchnia żydowska. Znalazłam w niej przepis na bajgle i na jego podstawie je wczoraj upiekłam. Do ich przygotowania potrzebowałam:

1 łyżkę suszonych drożdży
2 łyżki cukru pudru
50 ml oleju rzepakowego
1 łyżeczkę soli
225 ml wody
500 g mąki pszennej
2 jajka
sezam

Drożdże z jedną łyżką cukru wsypałam do miski. Resztę cukru z olejem, wodą i solą podgrzałam na kuchence ciągle mieszając. Kiedy cukier całkiem się rozpuścił, ciepłą ciecz przelałam do miski, którą przykryłam bawełnianą ścierką. W międzyczasie do miski wsypałam mąkę i roztrzepałam jedno jajko na talerzu. Wyrośnięte drożdże na zmianę z jajkiem dodawałam do mąki, aż utworzyła się kulka gładkiego i elastyczne ciasta. Miskę wysmarowałam olejem i zostawiłam ciasto do wyrośnięcia na dwie godziny. Po wyjęciu z miski delikatnie je wygniotłam na stolnicy posypanej mąką. Podzieliłam na dwanaście części i zrobiłam z nich ruloniki. Jedną z końcówek moczyłam w wodzie i sklejałam mocno z drugą, tak powstały "oponki". Na desce posypanej mąką zostawiłam je na 25 minut pod przykryciem. W dużym garnku zagotowałam wodę, roztrzepałam drugie jajko z odrobiną soli i wyjęłam z szafki sezam. Oponki wrzucałam do wrzątku na około jedną minutę i przekładałam na blaszkę wysmarowaną tłuszczem. Smarowałam je jajkiem i posypywałam sezamem, a potem na jakieś piętnaście minut trafiały do piekarnika rozgrzanego do 200° C. Co z nimi zrobię w trakcie śniadania? O tym napiszę na kanapce.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz