Translate

sobota, 14 grudnia 2019

Babcina sałatka z fetą

Zbliżają się święta, czas kiedy wspomnienia wracają. Moja babcia często robiła taką szybką sałatkę ale od prawie dziesięciu lat jej już  nie robi. Została po niej pustka i wspomnienia - smaki, zapachy, słowa które wymawiała w swój jedyny, własny, niepowtarzalny sposób. Nie miała lekkiego życia, ale potrzebującemu oddałaby ostatnią koszulę. Była najlepszą osobą jaką w życiu spotkałam. Jak się śmiałą to cała trzęsła się jak galaretka, a listy podpisywała "Twoja niedobra Babka". Żeby mieć ją trochę przy sobie mam w domu hoję, która jak kwitnie kojarzy mi się z wakacjami u niej. W lecie na stole stawiam duży półmisek nektarynek - u niej zawsze taki stał. Babcia uwielbiała jedzenie, u niej było inne niż w domu. W połowie lat osiemdziesiątych uciekła do Niemiec i tam został. Zakupy w wakacje robiłyśmy w pobliskim Aldim. Ircia do obiadu robiła często szybką sałatkę z fetą. Kupowała taką w zlewie z oliwy i ziół w słoiku, pokrojoną w kostkę. W latach 90. w Polsce takich wynalazków nie było. Sałatka była prosta i dalej jest jedną z moich ulubionych, szczególnie w sezonie, gdy pomidory nie są drewniane.

Do jej przygotowania potrzeba:
Feta w słoiku, krojona w kostkę w ulubionej zalewie
3 kolorowe papryki
1 cebula
3 duże pomidory albo 500g kolorowych koktajlowych
oliwki
sól
czarny pieprz

Babcia Ircia, kroiła wszystko w dosyć duże kawałki, znaczy się pomidory, paprykę i cebulę. Ja kroję to drobniej.Potem wystarczy dorzucić oliwki i fetę, posolić, popieprzyć i oblać oliwą z ziołami, która została w słoiku po fecie. Całe dziesięć minut roboty, a sałatka jest boska. Czasem zdarza mi się dodać do niej kapary, jak akurat wpadną mi w oko w lodówce.


wtorek, 2 lipca 2019

Zielona sałatka

Dzisiaj stała się rzecz niespotykana. Miałam zachciankę na kotlety. Smażone mięso w panierce. Nie jestem wegetarianką, ale mięso jem raczej rzadko. Ponad wszystko preferuję warzywa, a o tej porze roku mogłabym się karmić wyłącznie arbuzami i bobem. Przyczyny tego dziwnego stanu mogą być dwie. Jestem sama z młodszym synem w domu i musiałam wymyślić dla niego obiad, a dwa dostałam książkę od teściowej. Wczoraj zamiast pójść spać wertowałam ją w każdą stronę podczytując różne przepisy, a przede wszystkim bardzo sumiennie przeczytałam słowo wstępne. 

Mój blog jest wyjątkowo zaniedbany od dłuższego czasu. Kilkakrotnie próbowałam wrócić do pisania, ale mi nie wychodziło. Mimo szczerych chęci i początkowego zapału. Mam sporo przygotowanych zdjęć i przepisów, ale co z tego... Wczoraj jednak coś pękło. Wieczorem nad garnkiem konfitury z czerwonej cebuli została sama ze swoimi myślami. Leniwie mieszając drewnianą łyżką doszłam do wniosku, że najlepszą formą relaksu jest dla mnie gotowanie, że sprawia mi masę frajdy i że może czas zaczęć gotować potrawy takie na które mam ochotę, a nie tylko to co wszyscy w domu na pewno zjedzą. 

Książka, która dała mi kopa do działania to "Ottolenghi PROSTO" autorstwa Yotam Ottolenghi, którego mam w domu "Jerozolime". Bardzo lubię jego przepisy, a sposób w jaki pisze o jedzeniu wydaje mi się bardzo bliski. "Ottolenghi PROSTO" zachwyca jako książka, są w niej świetne zdjęcia jedzenia, widać na nich życie, zaczęte posiłki, ruch i ludzkie dłonie. Wpatrując się w nie miałam wrażenie, że podglądam kogoś. Na stronach jest dużo światła, nie jest przeładowana tekstem, cały układ typograficzny koresponduje z tytułem - PROSTO. O przepisach nie mogę za wiele powiedzieć, nie zdążyłam ich wypróbować. Jednak te nakryte stoły i te obfite, kolorowe posiłki zainspirowały mnie do stworzenia sałatki. Czegoś dla mnie i dla Hugona, czegoś co będzie pasowało nam do kotleta. 

Moje dzieciaki, oba chłopaki są ogórkożerne. Dlatego podstawą musiał być ogórek i dlatego sałatka jest zielona. Chciałam przygotować coś ze składników, które miałam w domu. I tak cytrynę, której nie było zastąpiłam octem ryżowym i się udało. Sałatka pasuje do kotleta, trzylatki ją jedzą i zabiegane matki też. Do jej przygotowania potrzeba:

1 krótki świeży ogórek
1/2 awokado
1 łyżka octu ryżowego
1 łyżeczka płynnego miodu
1 łyżeczka oliwy
Świeży posiekany koper ilość wg. upodobań
sól

Porcja jest przewidziana dla dwóch osób. Ogórka obranego ze skóry należy pokroić w cienkie plastry, można to zrobić na tarce, następnie przełożyć do miski i posolić, żeby puścił wodę. Po odciśnięciu dodajemy awokado pokrojone w wąziutkie plasterki i posypujemy posiekanym koperkiem. Ocet ryżowy mieszamy z miodem i oliwą i polewamy zielone składniki. Mieszanie całości najlepiej wychodzi dłońmi. 

Dzisiaj jestem z siebie zadowolona. Dlaczego miałam zachciankę na kotlety? Tego pewnie nigdy się nie dowiem. Wiem jednak, że bardzo chciałam podziękować mojej teściowej za świetną książkę. 




wtorek, 29 stycznia 2019

Makaroniki - pierwsze podejście

Chyba każdy, kto kiedyś piekł ciastka i widział te kolorowe cudeńka ma ochotę spróbować zrobić je samemu. Zabierałam się za makaroniki wielokrotnie. Czytałam, pożyczyłam matę sylikonową z ładnymi równymi kółeczkami. Rozglądałam się za mąką migdałową, której cena w sklepie ekologicznym zwaliła mnie z nóg, a potem w innym sklepie zapomniałam jej kupić. Wymawiałam się brakiem czasu i skomplikowanym przepisem. W zasadzie, dopóki się nie spróbuje to wszyscy opowiadają o przygotowaniu tych ciastek jak o jakimś tajemnym rytuale, a wcale tak nie jest.

Temat makaroników wypłynął po raz kolejny w trakcie rozmowy z moją teściową, która jest absolutnym ekspertem w kategorii pieczenie ciasteczek. Przy najbliższej okazji będę musiała wrzucić jakąś fotkę tego co wyprawia, bo słowami opisać się tego nie da. W każdym razie pogadałyśmy sobie. Ona nie bardzo miała ochotę piec makaroniki, bo to całe czary mary trochę ją zniechęcało, ale jak tylko nas odwiedziła to przypadkiem przywiozła mi mielone migdały (to to samo cą mąka migdałowa). Poczułam się postawiona pod ścianą i musiałam się zabrać do roboty. 

Obejrzałam jeszcze kilka filmików w Internecie. Przeczytałam przydługi poradnik i doszłam do wniosku, że przecież to taka beza, tylko trochę inna. Bez w życiu się nasuszyłam i żadnej się nie boję. 

Przygotowałam:
125g mielonych migdałów
125g cukru pudru
3 duże jajka
125g zwykłego cukru
barwnik w proszku

Cukier puder i mąkę migdałową przesiałam przez drobne sitko. Zrobiłam to oddzielnie, żeby za duże kawałki migdałów wykorzystać do porannej owsianki. Miałam migdały zmielone ze skórką, ale jak się okazało nie ma to wpływu na wypiek, ciasteczka są po prostu delikatnie nakrapiane. Potem przesiałam sypkie skłądniki jeszcze raz zmieszane, żeby dobrze sią połączyły. Oddzieliłam żółtka od białek. Żółtka schowałam do lodówki, a białka ubiłam na sztywno z cukrem tak jak na zwyczajną bezę i dodałam barwnik. Połączyłam zawartość obu misek, delikatnie mieszając gumową szpatułką, tak jak kazali w Internecie.

Nigdy nie sprawiała sobie rękawa cukierniczego i masa którą nakładałam na papier do pieczenia z foliowej torebki do mrożenia żywności nie była tak gładka i równa. Dodatkowo robiłąm to bez wzoru i kółka były trochę krzywe, ale to nic, chodziło o pieczenie, a to poszło całkiem gładko. Zanim wstawiłam ciasteczka do piekarnika, odstawiłam je na 20 minut, żeby trochę obeschły. Piekłąm je w 150 stopniach celsjusza przez około 30 minut bez termoobiegu. Myślę, że dopasowanie temperatury i czasu jest kwestią indywidualną. 

Przygotowanie kremu okazało się problemem. W swojej radości z udanych wypieków, wzięłam proporcje na trzypiętrowy tort. Mam teraz dwa litrowe słoiki kremu w zamrażalniku. 

Krem składał się z:
śmietanki 30%
białej czekolady
maskaronem
laski wanilii
fioletowego barwnika

Śmietankę trzeba zagotować z wanilią i rozpuścić w niej czekoladę, schłodzić i ubić z maskaronem i barwnikiem. Krem musi być gęsty i stabilny. 

Szprycę do nakładania kremu mam i ta część poszła gładko. Uwarzam, że po nocy w lodówce są najlepsze. Może nie były najładniejsze, ale smakiem nie odstawały od tych które zdążyło mi się jeść w cukierniach. Następne będą lepsze i cytrynowe. Już dałam słowo mojemu starszemu synowi, który jest wielbicielem makaroników i nie będę miała jak się wymigać.