Translate

niedziela, 5 maja 2013

Ryba smażona na obiedzie


Na rybach nie znam się w ogóle. Wiem, że żyją w akwenach wodnych i kupuje się je na specjalnych stoiskach albo w specjalnych sklepach, które powoli zaczynają być gatunkiem wymarłym. To, że się na nich nie znam, nie znaczy, że ich nie lubię. Coś wędzonego czasem zjem, jakąś makrelę czy pstrąga. W rybnym fastfudzie nie pogardzę tuńczykiem grillowanym, smażonym dorszem, a i łososia chętnie przekąszę. Po pasty rybne i sałatki też sięgam na sklepowych półkach. 

 

W sobotę naszło mnie na rybę. Kupiłam mrożonego mintaja w sklepie, którego patronem jest wielki owad i chciałam go usmażyć. Przed południem trafiłam do wielkiej sieciowej księgarni i zaszłam do działu kulinarnego. Nie mogę przecież pielęgnować mojej rybnej niewiedzy i muszę się do edukować. Niestety. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłam, żadnej fachowej książki o rybach. Z wysokich regałów zerkały na mnie twarze znane z telewizji. Niektóre z nich są autorytetami kulinarnymi, inne mogą uchodzić za autorytety w dziedzinie sprzedaży prywatności. Z pewnością w wielkich, opasłych, kolorowych woluminach znalazłabym coś o rybach, ale dla dwóch stron tekstu nie będę wydawać siedmiu dych. Rozgoryczona wróciłam do domu i zabrałam się za przygotowywanie obiadu.



Jak przystało na porządny polski obiad, mój miała mieć trzy części składowe. Nie były to ziemniaki, kotlet i kapusta, a smażony mintaj, makaron ze szpinakiem i pomidorki. O szpinaku pisałam już kiedyś więc jeśli ktoś jest ciekawy jak go przyrządzam, zapraszam do przeczytania postu Po co się szpinać. Ty razem miałam do dyspozycji makaron muszelki, takie duże i w dodatku razowo-żytnie, więc szpinak nakładałam do środka. Wracając do ryby. Pierwsze smażenie w moim wykonaniu było koszmarną porażką. W sklepie rybnym, który już nie istnieje (było to prawie dziesięć lat temu) kupiłam kostki rybne. Zanim zabrałam się za układanie ich na rozgrzanym tłuszczu, zadbałam o to, żeby się rozmroziły. Co było sukcesem. Potem wzięłam się za panierowanie. Całe wydarzenie obserwował mój kolega, który świetnie znał się na gotowaniu. Patrzył mi na ręce i nie chciał podpowiadać. Na trzech talerzach rozmieściłam ingredienty do panierowania. Na pierwszym mąkę, na drugim jajko, a na trzecim przyprawy. I w tej kolejności zaczęłam panierować. Kumpel wybuchnął śmiechem i powiedział jak mam to zrobić. Potem była walka z patelnią, odpadająca panierka, za duży ogień i siwy dym. 



Dzisiaj jak biorę się za rybę to najpierw przygotowuję sobie przyprawy. Wtedy miałam gotową mieszankę z torebki, a teraz mieszam sama:



sól

pieprz kolorowy

pieprz cytrynowy

estragon 

tymianek



Nacieram rybę (rozmrożone filety z mintaja, innych się boję) z obu stron przyprawami i daję jej jakieś 20 minut odpoczynku. Obtaczam filety w jajku, a potem w mące (dzisiaj już pamiętam) i kładę na bardzo gorący tłuszcz, ale nie na tyle gorący, żeby mąka mi się zaczęła palić. Jak zrobią się złote z jednej strony to je obracam. W sumie nie wiele roboty. W sobotę do obiadu miałam pomidorki posypane solą, pieprzem i szczypiorkiem, ale do ryby osobiście wolę kapustę kiszoną albo ogórki kiszone. 


Kiedyś spytałam się świadka mojej pierwsze próby smażenia co we mnie najbardziej lubi. Odpowiedział mi, że najbardziej lubi jak smażę rybę. Dawno go nie widziałam i tak sobie myślę, że teraz jak mi już panierka nie klei się do patelni, to niczego by we mnie nie lubił. Za to ja lubię ryby.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz