Na
rybach nie znam się w ogóle. Wiem, że żyją w akwenach wodnych i
kupuje się je na specjalnych stoiskach albo w specjalnych sklepach,
które powoli zaczynają być gatunkiem wymarłym. To, że się na
nich nie znam, nie znaczy, że ich nie lubię. Coś wędzonego czasem
zjem, jakąś makrelę czy pstrąga. W rybnym fastfudzie nie pogardzę
tuńczykiem grillowanym, smażonym dorszem, a i łososia chętnie
przekąszę. Po pasty rybne i sałatki też sięgam na sklepowych
półkach.
W
sobotę naszło mnie na rybę. Kupiłam mrożonego mintaja w sklepie,
którego patronem jest wielki owad i chciałam go usmażyć. Przed
południem trafiłam do wielkiej sieciowej księgarni i zaszłam do
działu kulinarnego. Nie mogę przecież pielęgnować mojej rybnej
niewiedzy i muszę się do edukować. Niestety. Ku mojemu zaskoczeniu
nie znalazłam, żadnej fachowej książki o rybach. Z wysokich
regałów zerkały na mnie twarze znane z telewizji. Niektóre z nich
są autorytetami kulinarnymi, inne mogą uchodzić za autorytety w
dziedzinie sprzedaży prywatności. Z pewnością w wielkich,
opasłych, kolorowych woluminach znalazłabym coś o rybach, ale dla
dwóch stron tekstu nie będę wydawać siedmiu dych. Rozgoryczona
wróciłam do domu i zabrałam się za przygotowywanie obiadu.
Jak
przystało na porządny polski obiad, mój miała mieć trzy części
składowe. Nie były to ziemniaki, kotlet i kapusta, a smażony
mintaj, makaron ze szpinakiem i pomidorki. O szpinaku pisałam już
kiedyś więc jeśli ktoś jest ciekawy jak go przyrządzam,
zapraszam do przeczytania postu Po
co się szpinać.
Ty razem miałam do dyspozycji makaron muszelki, takie duże i w
dodatku razowo-żytnie, więc szpinak nakładałam do środka.
Wracając do
ryby. Pierwsze smażenie w
moim wykonaniu było koszmarną porażką. W sklepie rybnym, który
już nie istnieje (było to prawie dziesięć lat temu) kupiłam
kostki rybne. Zanim zabrałam się za układanie
ich na rozgrzanym tłuszczu,
zadbałam o to, żeby się rozmroziły. Co było sukcesem. Potem
wzięłam się za panierowanie. Całe wydarzenie obserwował mój
kolega, który świetnie znał się na gotowaniu. Patrzył mi na ręce
i nie chciał podpowiadać. Na trzech talerzach rozmieściłam
ingredienty do panierowania. Na pierwszym mąkę, na drugim jajko, a
na trzecim przyprawy. I w tej kolejności zaczęłam panierować.
Kumpel wybuchnął śmiechem i powiedział jak mam to zrobić. Potem
była walka z patelnią, odpadająca panierka, za duży ogień i siwy
dym.
Dzisiaj
jak biorę się za rybę to najpierw przygotowuję sobie przyprawy.
Wtedy miałam gotową mieszankę z torebki, a teraz mieszam sama:
sól
pieprz
kolorowy
pieprz
cytrynowy
estragon
tymianek
Nacieram
rybę (rozmrożone filety z mintaja, innych się boję) z obu stron
przyprawami i daję jej jakieś 20 minut odpoczynku. Obtaczam filety
w jajku, a potem w mące (dzisiaj już pamiętam) i kładę na bardzo
gorący tłuszcz, ale nie na tyle gorący, żeby mąka mi się
zaczęła palić. Jak zrobią się złote z jednej strony to je
obracam. W sumie nie wiele roboty. W sobotę do obiadu miałam
pomidorki posypane solą, pieprzem i szczypiorkiem, ale do ryby
osobiście wolę kapustę kiszoną albo ogórki kiszone.
Kiedyś
spytałam się świadka mojej pierwsze próby smażenia co we mnie
najbardziej lubi. Odpowiedział mi, że najbardziej lubi jak smażę
rybę. Dawno go nie widziałam i tak sobie myślę, że teraz jak mi
już panierka nie klei się do patelni, to niczego by we mnie nie
lubił. Za to ja lubię ryby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz