Moje zmagania z dolegliwościami pokarmowymi wywołanymi posiadaniem szybko powiększającej się fasolki w brzuchu dalej trwają. Unikam smażonego jak ognia, w zasadzie trzymam się z daleka od jakiegokolwiek tłuszczu. Nawet chudy rosołek jest sprawcą potwornej zgagi. Dlatego staram się jeść dania pieczone. Jak falafele o który pisałam ostatnio. Kolejnym problemem jest zapach mięsa. Surowe wywołuje u mnie mdłości, mimo, że jestem na półmetku ciąży. Na szczęście w krojeniu surowizny wyręcza mnie mąż, a jak trzeba to i w panierowaniu też. Dzięki współpracy udało nam się ostatnio przygotować kurczaka pieczonego w sezamie. Bardzo lubię czarny sezam, uważam że wygląda mrocznie i tajemniczo, dlatego z zamiłowaniem go używam. Do przygotowania kurczaka potrzeba:
500g piersi z kurczaka
sezam (kolor nie gra roli)
pieprz cayenne
sól
mielony imbir
Piersi kurczaka umyte i pokrojone w medaliony wymoczyłam w jajku i obtoczyłam w mieszance dwóch sezamów z dodatkiem soli, mielonego imbiru i pieprzu cayenne. Panierka nie musi przylegać dokładnie do całości. Kawałki mięsa ułożyłam na blaszce przykrytej papierem do pieczenia i trzymałam w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni Celsjusza do chwili kiedy były złociste.
Translate
niedziela, 28 lutego 2016
czwartek, 18 lutego 2016
Falafele pieczone
Posiłki w wegetariańskich knajpkach bywają inspirujące. Ostatnio jadłam tortillę z falafelem. Bardzo mi smakowała, ale... No właśnie. Z powodu odmiennego stanu w jakim się aktualnie znajduję często miewam zgagi. Jeśli pokarm jest tłusty, z słony lub z niewłaściwymi przyprawami sprawia, że odbija mi się cały dzień. Optymalnie byłoby jeść tylko domowe posiłki. Niestety nie zawsze mi się to udaje. Jednak bardzo się staram i postanowiłam zrobić falafele, które mi nie zaszkodzą. W lokalach są one smażone. Ja preferuję dania pieczone. Do przygotowania falafeli potrzebowałam:
800 g ciecierzycy (po ugotowaniu odjęłam dwie szklanki na humus, przepis znajduje się na moim drugim blogu kanapka zjedzona)
duży pęczek pietruszki
świeża kolendra
2 łyżki tahini
6 ząbków czosnku
1 średnia cebula
pieprz cayenne
słodka papryka
kurkuma
kmin rzymski
woda
łyżeczka sody
pół szklanki mąki pszennej
Ugotowaną ciecierzycę rozgniotłam tłuczkiem na gładką masę, dodałam drobno posiekaną pietruszkę, kolendrę i cebulę, wycisnęłam czosnek, wsypałam pieprz cayenne, trochę słodkiej papryki, sól, kurkumę i roztarty w moździerzu kmin rzymski. Masa była sucha więc dodałam trochę wody dosypałam sodę oczyszczoną i mąkę. Rękami wyrobiłam ciasto i uformowałam płaskie placuszki. Taka forma bardziej mi odpowiada, kulki nie bardzo mi pasowały, szczególnie, że planowałam zrobić pity. Falafele ułożyłam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piekłam, aż się zrobiły się brązowe w ok. 200 stopniach Celsjusza. Wyszło mi 30 falafeli.
800 g ciecierzycy (po ugotowaniu odjęłam dwie szklanki na humus, przepis znajduje się na moim drugim blogu kanapka zjedzona)
duży pęczek pietruszki
świeża kolendra
2 łyżki tahini
6 ząbków czosnku
1 średnia cebula
pieprz cayenne
słodka papryka
kurkuma
kmin rzymski
woda
łyżeczka sody
pół szklanki mąki pszennej
Ugotowaną ciecierzycę rozgniotłam tłuczkiem na gładką masę, dodałam drobno posiekaną pietruszkę, kolendrę i cebulę, wycisnęłam czosnek, wsypałam pieprz cayenne, trochę słodkiej papryki, sól, kurkumę i roztarty w moździerzu kmin rzymski. Masa była sucha więc dodałam trochę wody dosypałam sodę oczyszczoną i mąkę. Rękami wyrobiłam ciasto i uformowałam płaskie placuszki. Taka forma bardziej mi odpowiada, kulki nie bardzo mi pasowały, szczególnie, że planowałam zrobić pity. Falafele ułożyłam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piekłam, aż się zrobiły się brązowe w ok. 200 stopniach Celsjusza. Wyszło mi 30 falafeli.
sobota, 13 lutego 2016
Słodkie śniadanie dla dwojga
Opętani sprawami dnia powszedniego często zapominamy o małych przyjemnościach, które sprawiają, że patrzymy na siebie z czułością. Walentynki jako święto importowane jest często krytykowane, ale z drugiej strony, jeśli raz w roku cały świat przypomina o tym, że o naszą drugą połówkę przydałoby się zadbać, to nie ma co się obrażać, ani tym bardziej bojkotować. Dla nie których walentynki są przez cały rok, dla innych to wyjątkowy dzień. Jedni i drudzy mogą zawsze zrobić dla ukochanej osoby słodkie śniadanko. Proponuję gęsty koktajl i słodki omlet. Porcja dla dwóch osób. Do przygotowania koktajlu potrzeba:
1 puszka mleczka kokos
laska wanilii
2 szklanki malin
1 łyżka cukru pudru
Mleczko kokosowe zagotowałam z rozkrojoną laską wanilii, wsypałam cukier i zostawiłam do wystudzeniu. Pestki wyjęłam do mleczka dodałam maliny i zmiksowałam. Jakby koktajl był za gęsty zawsze można dolać chudego mleka krowiego.
Do zrobienia dwóch omletów albo jednego dużegoooo dla dwóch osób potrzeba:
4 jajka
1 łyżkę brązowo cukru
2 łyżki mąki ryżowej
250 ml śmietanki 30%
cukier puder
sok z limonki albo cytryny
szczypta soli
świeże owoce
Śmietanę ubiłam z sokiem z cytryny, szczyptą soli i cukrem pudrem (słodkość śmietany zależy od upodobań). Jajka roztrzepałam z brązowym cukrem i mąką ryżową. Olet usmażyłam na oleju kokosowy, zdecydowałam się na niego ponieważ prawie nie ma smaku. Oblałam jeszcze gorący bita śmietaną i obsypałam owocami.
1 puszka mleczka kokos
laska wanilii
2 szklanki malin
1 łyżka cukru pudru
Mleczko kokosowe zagotowałam z rozkrojoną laską wanilii, wsypałam cukier i zostawiłam do wystudzeniu. Pestki wyjęłam do mleczka dodałam maliny i zmiksowałam. Jakby koktajl był za gęsty zawsze można dolać chudego mleka krowiego.
Do zrobienia dwóch omletów albo jednego dużegoooo dla dwóch osób potrzeba:
4 jajka
1 łyżkę brązowo cukru
2 łyżki mąki ryżowej
250 ml śmietanki 30%
cukier puder
sok z limonki albo cytryny
szczypta soli
świeże owoce
Śmietanę ubiłam z sokiem z cytryny, szczyptą soli i cukrem pudrem (słodkość śmietany zależy od upodobań). Jajka roztrzepałam z brązowym cukrem i mąką ryżową. Olet usmażyłam na oleju kokosowy, zdecydowałam się na niego ponieważ prawie nie ma smaku. Oblałam jeszcze gorący bita śmietaną i obsypałam owocami.
czwartek, 11 lutego 2016
Czerwone curry
W lecie dostałam od męża książkę o curry. Przyznam się pokornie, że tylko ją przerzuciłam i nie specjalnie się wczytałam. Jest świetnie wydana i sądząc po wspaniałych fotografiach przepisy w niej opublikowane muszą być receptami na pyszne, aromatyczne dania. Prędzej czy później zacznę z niej czerpać, ale póki co opierając się na swoim instynkcie przygotowałam czerwonek curry z ananasem (którego podobnie jak arbuza mogę pochłaniać w każdych ilościach). Do przygotowania tego całkiem szybkiego posiłku potrzebowałam:
500g piersi z kurczaka
1 świeżego ananasa
1 czerwoną paprykę
pastę z czerwonego curry
sól
olej
Mięso umyłam i pokroiłam w średniej wielkości kostkę. Podsmażyłam na oleju z orzechów ziemnych (bardzo go lubię i do dań o orientalnym zabarwieniu świetnie pasuje, ale to tylko kwestia upodobania). Kiedy mięso się zarumieniło dodałam ananas i paprykę pokrojone na kawałki zbliżonej wielkości do kurczaka. Dolałam około 200 ml wody i tak przez 15 minut na wolnym ogniu smaki się ze sobą łączyły. Kiedy wody zrobiło się o połowę mniej dodałam pastę curry, w zasadzie to całkiem sporo, lubię ostre potrawy i szczyptę soli. Danie było gotowe w momencie kiedy sos stał się aksamitny. Czerwone curry podałam z ryżem.
500g piersi z kurczaka
1 świeżego ananasa
1 czerwoną paprykę
pastę z czerwonego curry
sól
olej
Mięso umyłam i pokroiłam w średniej wielkości kostkę. Podsmażyłam na oleju z orzechów ziemnych (bardzo go lubię i do dań o orientalnym zabarwieniu świetnie pasuje, ale to tylko kwestia upodobania). Kiedy mięso się zarumieniło dodałam ananas i paprykę pokrojone na kawałki zbliżonej wielkości do kurczaka. Dolałam około 200 ml wody i tak przez 15 minut na wolnym ogniu smaki się ze sobą łączyły. Kiedy wody zrobiło się o połowę mniej dodałam pastę curry, w zasadzie to całkiem sporo, lubię ostre potrawy i szczyptę soli. Danie było gotowe w momencie kiedy sos stał się aksamitny. Czerwone curry podałam z ryżem.
niedziela, 31 stycznia 2016
Czekoladowe głowy Vadera
Mój syn lubi Star Wars, lubi gorzką czekoladę i wręcz uwielbia kawę. Oczywiście zbożową. Powtarza, że bez swojej kawki rano nie może wstać. To takie zabawne, kiedy dzieci kopiują zachowania dorosłych. Przynajmniej mogę być pewna, że rano wypije coś ciepłego.
Postanowiłam mu zrobić małą przyjemność i jakiś czas temu kupiłam foremki w kształcie głów Vadera. Czekałam prawie miesiąc na ich dostarczenie z drugiego końca świata. Wczoraj gdy słońce schowało się za horyzontem zaczęłam przygotowywanie pralinek. Potrzebowałam:
3 tabliczki gorzkiej czekolady
1 tabliczkę białej czekolady
odrobinę mleka
3 łyżki rozpuszczalnej kawy zbożowej
1 łyżkę brązowego cukru
Te proporcje są na jakieś dwie foremki, przygotowałam nie tylko głowy Lorda Sithów, ale także rozkoszne truskaweczki. Dwie tabliczki gorzkiej czekolady rozpuściłam w metalowej misce ustawione na garnku z gotującą się wodą. Przy pomocy pędzelka dokładnie wysmarowałam ścianki i spód wgłębień ze straszną maską i truskaweczkami oczywiście. Następnie wstawiłam je do lodówki. Przyszła pora na krem. Nie zmieniając miski rozpuściłam trzecią tabliczkę gorzkiej czekolady, dodałam do niej łyżkę cukru i kawę zbożową rozpuszczoną w 30-50 ml mleka. Energicznie mieszałam trzepaczką aż masa zrobiła się całkiem gładka. Nałożyłam ją do czekoladowych dołków w foremkach i znowu wstawiłam do lodówki, tym razem na nieco dłużej. Pozostał mi jeszcze tylko "zamknąć" czekoladki. W czystej misce roztopiłam białą czekoladę i dopełniłam nią foremki. Kiedy wszystko zastygł można było wziąć na ząb Lorda Vadera.
Postanowiłam mu zrobić małą przyjemność i jakiś czas temu kupiłam foremki w kształcie głów Vadera. Czekałam prawie miesiąc na ich dostarczenie z drugiego końca świata. Wczoraj gdy słońce schowało się za horyzontem zaczęłam przygotowywanie pralinek. Potrzebowałam:
3 tabliczki gorzkiej czekolady
1 tabliczkę białej czekolady
odrobinę mleka
3 łyżki rozpuszczalnej kawy zbożowej
1 łyżkę brązowego cukru
Te proporcje są na jakieś dwie foremki, przygotowałam nie tylko głowy Lorda Sithów, ale także rozkoszne truskaweczki. Dwie tabliczki gorzkiej czekolady rozpuściłam w metalowej misce ustawione na garnku z gotującą się wodą. Przy pomocy pędzelka dokładnie wysmarowałam ścianki i spód wgłębień ze straszną maską i truskaweczkami oczywiście. Następnie wstawiłam je do lodówki. Przyszła pora na krem. Nie zmieniając miski rozpuściłam trzecią tabliczkę gorzkiej czekolady, dodałam do niej łyżkę cukru i kawę zbożową rozpuszczoną w 30-50 ml mleka. Energicznie mieszałam trzepaczką aż masa zrobiła się całkiem gładka. Nałożyłam ją do czekoladowych dołków w foremkach i znowu wstawiłam do lodówki, tym razem na nieco dłużej. Pozostał mi jeszcze tylko "zamknąć" czekoladki. W czystej misce roztopiłam białą czekoladę i dopełniłam nią foremki. Kiedy wszystko zastygł można było wziąć na ząb Lorda Vadera.
sobota, 30 stycznia 2016
Babka z gorzką czekoladą i malinami
Przepis na bakę z czekoladą i malinami podejrzałam w książce, którą dostałam od przyjaciółki na urodziny "Die moderne jüdische Küche", autorstwa L. Koenig. Przygotowanie ciasta w książce jawiło się niczym magiczny rytuał. Już dosyć dawno zauważyłam, że większość książek kulinarnych jest pisana w taki sposób, który wymusza na odbiorcy wykonywania wielu zbędnych czynności, a obrzędy związane z przygotowaniem składają się z wielu zawiłych etapów, których nie można pokonać bez szczegółowego śledzenia krok po kroku wskazówek autora.
Taki "styl" zdenerwował mnie do tego stopnia, że przestałam zaglądać do literatury tematu na długie miesiące. Na szczęście poszłam po rozum do głowy i teraz czytam dokładnie przepis i przekładam go "na nasze", przy okazji przeliczając zagraniczne proporcje. Zauważyłam, że z drożdżami albo szklankami jest problem. Książki tłumaczone często zawierają błędy wynikające z lenistwa wydawców względem różnicy w objętościach (nie tylko chodzi o ilość mąki w szklance ale i zawartość cukru w cukrze). Jako, że książka jest niemiecka od razu musiałam zabrać się za przeliczenie proporcji. Efekt był następujący:
600g mąki
1,5 paczki suchych drożdży
szczyptę soli
3 jajka
60g miękkiego masła
100 ml ciepłej wody
olej z orzechów włoskich (może być inny)
Wszystkie powyższe składniki zmieszałam ze sobą przy pomocy niezawodnego trzydziestoletniego miksera, który mam nadzieję, że posłuży mi kolejne tyle i odstawiłam do wyrośnięcia. Muszę zaznaczyć, że z tego przepisu wychodzą dwie babki. Jedną zawsze można zanieść do pracy (ja tak zrobiłam), podrzucić znajomemu fascynatowi słodkich wypieków albo lokalnej pani sprzątającej, która następnym razem przychylniej przejedzie miotłą okolicę naszej wycieraczki.
W między czasie trzeba przygotować masę, która będzie wewnątrz naszych babek. Składa się na nią:
240g konfitury malinowej
4 łyżki gorzkiego kakao
50g cukru
1 tabliczka gorzkiej czekolady
2 łyżki masła
Tabliczkę czekolady należy posiekać. Im drobniej tym lepiej i wymieszać z resztą składników.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na dwie części, które rozwałkowujemy na prostokąty i smarujemy czekoladowo-malinową masą. Następnie zwijamy w rulon, który rozcinamy wzdłuż, pozostawiając jednak początek połączony. Obie części zaplatamy ze sobą i wkładamy w foremce wyłożonej papierem do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusz na 30-40 min.
Zostało jeszcze przygotowanie musu. Mrożone maliny podlewamy odrobiną wrzątku, dodajemy cukier do smaku i załatwiamy na cacy blenderem. Gorącą babkę smarujemy musem, żeby miała lśniącą skórkę. Resztę musu podajemy gościom, przy popołudniowej herbatce do naszego wyśmienitego wypieku.
Taki "styl" zdenerwował mnie do tego stopnia, że przestałam zaglądać do literatury tematu na długie miesiące. Na szczęście poszłam po rozum do głowy i teraz czytam dokładnie przepis i przekładam go "na nasze", przy okazji przeliczając zagraniczne proporcje. Zauważyłam, że z drożdżami albo szklankami jest problem. Książki tłumaczone często zawierają błędy wynikające z lenistwa wydawców względem różnicy w objętościach (nie tylko chodzi o ilość mąki w szklance ale i zawartość cukru w cukrze). Jako, że książka jest niemiecka od razu musiałam zabrać się za przeliczenie proporcji. Efekt był następujący:
600g mąki
1,5 paczki suchych drożdży
szczyptę soli
3 jajka
60g miękkiego masła
100 ml ciepłej wody
olej z orzechów włoskich (może być inny)
Wszystkie powyższe składniki zmieszałam ze sobą przy pomocy niezawodnego trzydziestoletniego miksera, który mam nadzieję, że posłuży mi kolejne tyle i odstawiłam do wyrośnięcia. Muszę zaznaczyć, że z tego przepisu wychodzą dwie babki. Jedną zawsze można zanieść do pracy (ja tak zrobiłam), podrzucić znajomemu fascynatowi słodkich wypieków albo lokalnej pani sprzątającej, która następnym razem przychylniej przejedzie miotłą okolicę naszej wycieraczki.
W między czasie trzeba przygotować masę, która będzie wewnątrz naszych babek. Składa się na nią:
240g konfitury malinowej
4 łyżki gorzkiego kakao
50g cukru
1 tabliczka gorzkiej czekolady
2 łyżki masła
Tabliczkę czekolady należy posiekać. Im drobniej tym lepiej i wymieszać z resztą składników.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na dwie części, które rozwałkowujemy na prostokąty i smarujemy czekoladowo-malinową masą. Następnie zwijamy w rulon, który rozcinamy wzdłuż, pozostawiając jednak początek połączony. Obie części zaplatamy ze sobą i wkładamy w foremce wyłożonej papierem do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusz na 30-40 min.
Zostało jeszcze przygotowanie musu. Mrożone maliny podlewamy odrobiną wrzątku, dodajemy cukier do smaku i załatwiamy na cacy blenderem. Gorącą babkę smarujemy musem, żeby miała lśniącą skórkę. Resztę musu podajemy gościom, przy popołudniowej herbatce do naszego wyśmienitego wypieku.
niedziela, 20 grudnia 2015
Farsz z kapusty do uszek, pierogów, krokietów, pasztecików i wszystkiego co sobie na święta wymyślimy
Idą święta i pora zabrać się za przygotowania. Najgorzej zostawić wszystko na ostatnią chwilę, w tedy na pewno uda się tradycyjna awantura w Wigilię. Zawsze sobie obiecuję przygotować część potraw przynajmniej w łikend poprzedzający Święta Bożego Narodzenia. W tym roku nawet częściowo plan został wykonany. W każdym domu trochę inne potrawy są pewniakiem na stole wigilijnym. Moja mama nigdy nie robiła pierogów, ani uszek. Zawsze były krokiety z kapustą i grzybami.
Ja również przygotowuję krokiety, do uszek nie mam cierpliwości, ale robię malutkie pierożki do barszczu. Tak czy inaczej podstawą wszystkich tych potraw jest farsz z kapusty. Wybrałam do niego w tym roku pieczarki, a nie borowiki. Powód jest prozaiczny mam w domu niejadka, który na leśne grzyby średnio się zapatruje, a pieczarki łatwo jest przemycić. Dlaczego? O tym zaraz. Na razie lista składników do farszu z kapusty:
1,5 kg kapusty kiszonej
2 łyżki kminku
1 łyżka cukru
800 g pieczarek
2 duże cebule
olej
sól
czarny pieprz
Jeśli kapusta jest bardzo kwaśna, to wystarczy ją opłukać. Potem włożyć do garnka zalać sporą ilości wody, nasypać kminku, cukru i gotować ze trzy godziny na wolnym ogniu, aż będzie dostatecznie miękka. W między czasie przygotowuję pieczarki do przemytu. Obrane trę na dużych oczkach. Jest to szybsze niż siekanie, a wymieszane z kapustą są prawie nie zauważalne, ale doskonale czuć ich smak. Najpierw na dużej patelni, na oleju zarumieniam drobno posiekaną cebulkę, potem dodaję starte pieczarki, podsypuję je solą. Staram się je jak najdokładniej odparować, żeby farsz nie był za mokry. Kiedy kapusta zmięknie trzeba ją wystudzić i mocno odsączyć. Robię to na sitku bo tak najłatwiej. Potem drobno ją siekam. Szczególnie ważne jest to przy przygotowywaniu farszu na uszka. Kapustę łączę z pieczarkami i doprawiam pieprzem. Farsz jest gotowy. Najlepiej smakuje na drugi dzień, kiedy wszystkie składniki przesiąkną sobą na wzajem.
Ja również przygotowuję krokiety, do uszek nie mam cierpliwości, ale robię malutkie pierożki do barszczu. Tak czy inaczej podstawą wszystkich tych potraw jest farsz z kapusty. Wybrałam do niego w tym roku pieczarki, a nie borowiki. Powód jest prozaiczny mam w domu niejadka, który na leśne grzyby średnio się zapatruje, a pieczarki łatwo jest przemycić. Dlaczego? O tym zaraz. Na razie lista składników do farszu z kapusty:
1,5 kg kapusty kiszonej
2 łyżki kminku
1 łyżka cukru
800 g pieczarek
2 duże cebule
olej
sól
czarny pieprz
Jeśli kapusta jest bardzo kwaśna, to wystarczy ją opłukać. Potem włożyć do garnka zalać sporą ilości wody, nasypać kminku, cukru i gotować ze trzy godziny na wolnym ogniu, aż będzie dostatecznie miękka. W między czasie przygotowuję pieczarki do przemytu. Obrane trę na dużych oczkach. Jest to szybsze niż siekanie, a wymieszane z kapustą są prawie nie zauważalne, ale doskonale czuć ich smak. Najpierw na dużej patelni, na oleju zarumieniam drobno posiekaną cebulkę, potem dodaję starte pieczarki, podsypuję je solą. Staram się je jak najdokładniej odparować, żeby farsz nie był za mokry. Kiedy kapusta zmięknie trzeba ją wystudzić i mocno odsączyć. Robię to na sitku bo tak najłatwiej. Potem drobno ją siekam. Szczególnie ważne jest to przy przygotowywaniu farszu na uszka. Kapustę łączę z pieczarkami i doprawiam pieprzem. Farsz jest gotowy. Najlepiej smakuje na drugi dzień, kiedy wszystkie składniki przesiąkną sobą na wzajem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)