Przepis na bakę z czekoladą i malinami podejrzałam w książce, którą dostałam od przyjaciółki na urodziny "Die moderne jüdische Küche", autorstwa L. Koenig. Przygotowanie ciasta w książce jawiło się niczym magiczny rytuał. Już dosyć dawno zauważyłam, że większość książek kulinarnych jest pisana w taki sposób, który wymusza na odbiorcy wykonywania wielu zbędnych czynności, a obrzędy związane z przygotowaniem składają się z wielu zawiłych etapów, których nie można pokonać bez szczegółowego śledzenia krok po kroku wskazówek autora.
Taki "styl" zdenerwował mnie do tego stopnia, że przestałam zaglądać do literatury tematu na długie miesiące. Na szczęście poszłam po rozum do głowy i teraz czytam dokładnie przepis i przekładam go "na nasze", przy okazji przeliczając zagraniczne proporcje. Zauważyłam, że z drożdżami albo szklankami jest problem. Książki tłumaczone często zawierają błędy wynikające z lenistwa wydawców względem różnicy w objętościach (nie tylko chodzi o ilość mąki w szklance ale i zawartość cukru w cukrze). Jako, że książka jest niemiecka od razu musiałam zabrać się za przeliczenie proporcji. Efekt był następujący:
600g mąki
1,5 paczki suchych drożdży
szczyptę soli
3 jajka
60g miękkiego masła
100 ml ciepłej wody
olej z orzechów włoskich (może być inny)
Wszystkie powyższe składniki zmieszałam ze sobą przy pomocy niezawodnego trzydziestoletniego miksera, który mam nadzieję, że posłuży mi kolejne tyle i odstawiłam do wyrośnięcia. Muszę zaznaczyć, że z tego przepisu wychodzą dwie babki. Jedną zawsze można zanieść do pracy (ja tak zrobiłam), podrzucić znajomemu fascynatowi słodkich wypieków albo lokalnej pani sprzątającej, która następnym razem przychylniej przejedzie miotłą okolicę naszej wycieraczki.
W między czasie trzeba przygotować masę, która będzie wewnątrz naszych babek. Składa się na nią:
240g konfitury malinowej
4 łyżki gorzkiego kakao
50g cukru
1 tabliczka gorzkiej czekolady
2 łyżki masła
Tabliczkę czekolady należy posiekać. Im drobniej tym lepiej i wymieszać z resztą składników.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na dwie części, które rozwałkowujemy na prostokąty i smarujemy czekoladowo-malinową masą. Następnie zwijamy w rulon, który rozcinamy wzdłuż, pozostawiając jednak początek połączony. Obie części zaplatamy ze sobą i wkładamy w foremce wyłożonej papierem do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusz na 30-40 min.
Zostało jeszcze przygotowanie musu. Mrożone maliny podlewamy odrobiną wrzątku, dodajemy cukier do smaku i załatwiamy na cacy blenderem. Gorącą babkę smarujemy musem, żeby miała lśniącą skórkę. Resztę musu podajemy gościom, przy popołudniowej herbatce do naszego wyśmienitego wypieku.
Translate
sobota, 30 stycznia 2016
niedziela, 20 grudnia 2015
Farsz z kapusty do uszek, pierogów, krokietów, pasztecików i wszystkiego co sobie na święta wymyślimy
Idą święta i pora zabrać się za przygotowania. Najgorzej zostawić wszystko na ostatnią chwilę, w tedy na pewno uda się tradycyjna awantura w Wigilię. Zawsze sobie obiecuję przygotować część potraw przynajmniej w łikend poprzedzający Święta Bożego Narodzenia. W tym roku nawet częściowo plan został wykonany. W każdym domu trochę inne potrawy są pewniakiem na stole wigilijnym. Moja mama nigdy nie robiła pierogów, ani uszek. Zawsze były krokiety z kapustą i grzybami.
Ja również przygotowuję krokiety, do uszek nie mam cierpliwości, ale robię malutkie pierożki do barszczu. Tak czy inaczej podstawą wszystkich tych potraw jest farsz z kapusty. Wybrałam do niego w tym roku pieczarki, a nie borowiki. Powód jest prozaiczny mam w domu niejadka, który na leśne grzyby średnio się zapatruje, a pieczarki łatwo jest przemycić. Dlaczego? O tym zaraz. Na razie lista składników do farszu z kapusty:
1,5 kg kapusty kiszonej
2 łyżki kminku
1 łyżka cukru
800 g pieczarek
2 duże cebule
olej
sól
czarny pieprz
Jeśli kapusta jest bardzo kwaśna, to wystarczy ją opłukać. Potem włożyć do garnka zalać sporą ilości wody, nasypać kminku, cukru i gotować ze trzy godziny na wolnym ogniu, aż będzie dostatecznie miękka. W między czasie przygotowuję pieczarki do przemytu. Obrane trę na dużych oczkach. Jest to szybsze niż siekanie, a wymieszane z kapustą są prawie nie zauważalne, ale doskonale czuć ich smak. Najpierw na dużej patelni, na oleju zarumieniam drobno posiekaną cebulkę, potem dodaję starte pieczarki, podsypuję je solą. Staram się je jak najdokładniej odparować, żeby farsz nie był za mokry. Kiedy kapusta zmięknie trzeba ją wystudzić i mocno odsączyć. Robię to na sitku bo tak najłatwiej. Potem drobno ją siekam. Szczególnie ważne jest to przy przygotowywaniu farszu na uszka. Kapustę łączę z pieczarkami i doprawiam pieprzem. Farsz jest gotowy. Najlepiej smakuje na drugi dzień, kiedy wszystkie składniki przesiąkną sobą na wzajem.
Ja również przygotowuję krokiety, do uszek nie mam cierpliwości, ale robię malutkie pierożki do barszczu. Tak czy inaczej podstawą wszystkich tych potraw jest farsz z kapusty. Wybrałam do niego w tym roku pieczarki, a nie borowiki. Powód jest prozaiczny mam w domu niejadka, który na leśne grzyby średnio się zapatruje, a pieczarki łatwo jest przemycić. Dlaczego? O tym zaraz. Na razie lista składników do farszu z kapusty:
1,5 kg kapusty kiszonej
2 łyżki kminku
1 łyżka cukru
800 g pieczarek
2 duże cebule
olej
sól
czarny pieprz
Jeśli kapusta jest bardzo kwaśna, to wystarczy ją opłukać. Potem włożyć do garnka zalać sporą ilości wody, nasypać kminku, cukru i gotować ze trzy godziny na wolnym ogniu, aż będzie dostatecznie miękka. W między czasie przygotowuję pieczarki do przemytu. Obrane trę na dużych oczkach. Jest to szybsze niż siekanie, a wymieszane z kapustą są prawie nie zauważalne, ale doskonale czuć ich smak. Najpierw na dużej patelni, na oleju zarumieniam drobno posiekaną cebulkę, potem dodaję starte pieczarki, podsypuję je solą. Staram się je jak najdokładniej odparować, żeby farsz nie był za mokry. Kiedy kapusta zmięknie trzeba ją wystudzić i mocno odsączyć. Robię to na sitku bo tak najłatwiej. Potem drobno ją siekam. Szczególnie ważne jest to przy przygotowywaniu farszu na uszka. Kapustę łączę z pieczarkami i doprawiam pieprzem. Farsz jest gotowy. Najlepiej smakuje na drugi dzień, kiedy wszystkie składniki przesiąkną sobą na wzajem.
wtorek, 8 grudnia 2015
Ekspresowa sałatka last minute
Kontekst imprezowy widać. I nawet makaron wskazuje na okazję (te wszystkie pająki). Jednak taką sałatkę można jeść przez cały rok, nie tylko w halołin. Bardzo lubię sałatki z rybą, ogólnie lubię ryby. Ta sałatka jest sałatką "last minute". Początkowo chciałam użyć łososia i nawet go kupiłam. Jednak w całej swojej niefrasobliwości nie przeczytałam etykietki. Gdy otworzyłam puszkę okazało się, że ryba pływa w pomidorach. W te pędy wskoczyłam w trampki i galopem ruszyła do lokalnego sklepu na rogu. Przygotowanie sałatki trwa tyle ile ugotowanie makaronu. Do jej sporządzenia potrzeba:
2 puszki tuńczyka albo łososia byle nie w pomidorach
garść pestek z dyni
posiekaną natkę pietruszki
400 g makaronu
1 puszkę czarnej fasoli
majonez
sól
pieprz
Po wrzuceniu makaronu do garnka i posiekaniu pietruszki należy jeszcze odcedzić i opłukać fasolę. Ugotowany makaron osączyć i spłukać zimną wodą. Ważne, żeby nie był rozgotowany. Potem wszystko wystarczy wrzucić do miski, połączyć majonezem podsypać solą, czarnym pieprzem i gotowe.
2 puszki tuńczyka albo łososia byle nie w pomidorach
garść pestek z dyni
posiekaną natkę pietruszki
400 g makaronu
1 puszkę czarnej fasoli
majonez
sól
pieprz
Po wrzuceniu makaronu do garnka i posiekaniu pietruszki należy jeszcze odcedzić i opłukać fasolę. Ugotowany makaron osączyć i spłukać zimną wodą. Ważne, żeby nie był rozgotowany. Potem wszystko wystarczy wrzucić do miski, połączyć majonezem podsypać solą, czarnym pieprzem i gotowe.
piątek, 4 grudnia 2015
Zupa dyniowa bez mleczka kokosowego
Doba jest zdecydowanie za krótka. Czas ostatnio ucieka mi w tak zastraszającym tempie, że nie wiem nawet kiedy miną listopad. Miałam przygotowanych kilka postów i nie udało mi się wygospodarować choć jednego popołudnia, żeby je wrzucić. Czego bardzo żałuję, bo np. zupa dyniowa, którą przygotowałam na imprezę halołinową była świetna. Nie była to zupa z rodzaju dyniowa tajska z mlekiem kokosowym, ale porządna rozgrzewająca jesienna zupa. Do jej przygotowani potrzebowałam:
1 średnią dynię
3 papryki
2 papryczki chilli
2 ząbki czosnku
1 średnią marchewkę
kawałek selera naciowego
olej z orzechów włoskich
sól pieprz
2 litry rosołu
mały kubek śmietany 30%
pestki z dyni
Pokrojoną na kawałki i oczyszczoną dynię zawinęłam w folię aluminiową, tak samo zrobiłam z połówkami papryk. Położyłam na blachę i piekłam, aż zrobiły się mięciutkie. Do garnka wlałam trochę oleju (jesienią i zimą lubię potrawy z aromatem orzechowym, ale w tej zupie nie jest to konieczne) i zaczęłam go powoli rozgrzewać, kiedy był już mocno ciepły wrzuciłam posiekany ząbek czosnku, plastry marchewki i selera, żeby się zarumieniły. Wlałam do garnka rosół i dodałam kawałki dyni i papryki, które dzięki pieczeniu ładnie odeszły od skóry. Zmiksowałam całość blenderem i zostawiłam, żeby się gotowało na małym ogniu, przej jakieś 30 min. Pod koniec wsypałam do wesoło bulgoczącej brei posiekane papryczki chilli, trochę soli i trochę pieprz. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba jeszcze dodałam wody bo była za gęsta ( w końcu gość w dom woda w zupę :P). Jak odrobinę przestygła to zabieliłam ją śmietaną. Pestki był tylko do posypania.
1 średnią dynię
3 papryki
2 papryczki chilli
2 ząbki czosnku
1 średnią marchewkę
kawałek selera naciowego
olej z orzechów włoskich
sól pieprz
2 litry rosołu
mały kubek śmietany 30%
pestki z dyni
Pokrojoną na kawałki i oczyszczoną dynię zawinęłam w folię aluminiową, tak samo zrobiłam z połówkami papryk. Położyłam na blachę i piekłam, aż zrobiły się mięciutkie. Do garnka wlałam trochę oleju (jesienią i zimą lubię potrawy z aromatem orzechowym, ale w tej zupie nie jest to konieczne) i zaczęłam go powoli rozgrzewać, kiedy był już mocno ciepły wrzuciłam posiekany ząbek czosnku, plastry marchewki i selera, żeby się zarumieniły. Wlałam do garnka rosół i dodałam kawałki dyni i papryki, które dzięki pieczeniu ładnie odeszły od skóry. Zmiksowałam całość blenderem i zostawiłam, żeby się gotowało na małym ogniu, przej jakieś 30 min. Pod koniec wsypałam do wesoło bulgoczącej brei posiekane papryczki chilli, trochę soli i trochę pieprz. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba jeszcze dodałam wody bo była za gęsta ( w końcu gość w dom woda w zupę :P). Jak odrobinę przestygła to zabieliłam ją śmietaną. Pestki był tylko do posypania.
czwartek, 29 października 2015
Pieczone klopsiki
Zacznę inaczej niż zwykle, bo od zdjęcia. Bardzo chciałam zrobić zdjęcie adekwatne do smaku dania, które na nim jest. Tylko problemem zawsze było światło. Uważam, że najtrudniejszym obiektem do sfotografowania jest mięso. Poświęcam taki zdjęciom wiele czasu i uwagi. Jednak w tym przypadku coś zawiodło, a raczej wszystko skomplikował brak czasu. Od zdjęcia poniżej, na który jest również kolorowa, pieczona marchew minęło chyba półtora miesiąca. Klopsy robię średnio co pięć, sześć dni, a jednak nie udało mi się ich uchwycić w lepszym świetle. Trudno, klopsy mi jakoś wybaczą. Zapewniam, że smakują o niebo lepiej niż wyglądają.
Mój niejadek jada coraz więcej. I próbuje coraz więcej. Niedługo przestane pisać o nim niejadek, a żarłok. Swego czasu jedynym mięsem jakie spożywał były klopsy z Ikei. Nie mam nic przeciwko gotowym danią od czasu do czasu, ale co za dużo to nie zdrowo. Ja lubię gotować i poświęcenie godziny snu na rzecz zdrowego posiłku dla dziecka nie jest tragedią, a wręcz przyjemnością. Okazało się, że uprzedniego faworyta zdeklasowałam zupełnie. Moje klopsy są "najlepsze na świecie", oczywiście zdaję sobie sprawę, że mówiąc to niejadek podlizuje się. Jednak to nieważne, jest mi i tak miło bo talerz zostawia pusty.
Do przygotowania klopsów potzrebuję:
1/2 kg mięsa mielonego (wybieram wieprzowo-wołowe, dobrej jakości)
1 ciemna bułka z ziarnami
3 łyżki siemienia lnianego
1 mała cebulka
1 jajko
1 łyżka świeżego cząbru
sól
czarny pieprz
oliwa z oliwek
Najpierw moczę bułkę w wodzie, a gdy zmięknie odciskam ją dokładnie. Dzięki niej klopsy są wilgotne w środku. Dodaje mięso, drobno posiekaną cebulkę, pocięte listki cząbru, siemię lniane, jajko, trochę soli i pieprzu, a potem dokładnie wyrabiam ręką. W międzyczasie ustawiam piekarnik na 200 stopni z termoobiegiem i smaruję gliniane naczynie (a w zasadzie to dwa) do zapiekanek oliwą z oliwek. Tłustymi rączkami łatwiej się ugniata zawartość miski. Kiedy wszystkie składniki są dokładnie połączone, robię kulki o średnicy ok. 4cm i układam w formach. Piekę, aż mięso z wierzchu będzie ciemno brązowe, jak na zdjęciu poniżej.
Mój niejadek jada coraz więcej. I próbuje coraz więcej. Niedługo przestane pisać o nim niejadek, a żarłok. Swego czasu jedynym mięsem jakie spożywał były klopsy z Ikei. Nie mam nic przeciwko gotowym danią od czasu do czasu, ale co za dużo to nie zdrowo. Ja lubię gotować i poświęcenie godziny snu na rzecz zdrowego posiłku dla dziecka nie jest tragedią, a wręcz przyjemnością. Okazało się, że uprzedniego faworyta zdeklasowałam zupełnie. Moje klopsy są "najlepsze na świecie", oczywiście zdaję sobie sprawę, że mówiąc to niejadek podlizuje się. Jednak to nieważne, jest mi i tak miło bo talerz zostawia pusty.
Do przygotowania klopsów potzrebuję:
1/2 kg mięsa mielonego (wybieram wieprzowo-wołowe, dobrej jakości)
1 ciemna bułka z ziarnami
3 łyżki siemienia lnianego
1 mała cebulka
1 jajko
1 łyżka świeżego cząbru
sól
czarny pieprz
oliwa z oliwek
Najpierw moczę bułkę w wodzie, a gdy zmięknie odciskam ją dokładnie. Dzięki niej klopsy są wilgotne w środku. Dodaje mięso, drobno posiekaną cebulkę, pocięte listki cząbru, siemię lniane, jajko, trochę soli i pieprzu, a potem dokładnie wyrabiam ręką. W międzyczasie ustawiam piekarnik na 200 stopni z termoobiegiem i smaruję gliniane naczynie (a w zasadzie to dwa) do zapiekanek oliwą z oliwek. Tłustymi rączkami łatwiej się ugniata zawartość miski. Kiedy wszystkie składniki są dokładnie połączone, robię kulki o średnicy ok. 4cm i układam w formach. Piekę, aż mięso z wierzchu będzie ciemno brązowe, jak na zdjęciu poniżej.
czwartek, 15 października 2015
Gwiezdna tarta z musem czekoladowym
Wielki fan Star Wars miał imieniny. Nie było imprezy. Tylko książka o odpowiedniej tematyce i coś na słodko. Wymyśliłam sobie tarte z musem czekoladowym, która miała wyglądać kosmicznie - jak asteroida. Kilka tygodni temu zamówiłam sylikonowe foremki Sokoła Milenium. Zrobiłam więc pralinki w tym kształcie. Do przygotowania czekoladek potrzebowałam:
białą czekoladę
gorzką czekoladę 70% kakao
dżem malinowy bez pestek (domowa robota)
Czekoladą roztopioną w kąpieli wodnej wypełniłam ścianki foremki zostawiając pusty środek. Wstawiłam do zamrażalnika na jakieś 10 minut. Wyjęłam, nałożyłam dżemu malinowego i oblałam czekoladą. Włożyłam do lodówki żeby pralinki dobrze zastygły.
Zamiast trzymać się przepisu, który znalazłam na spód do tarty zaczęłam kombinować. Wszystko by się dobrze skończyło, gdym użyła jak pierwotnie zakładałam - tortownicy sylikonowej, a nie ceramicznego naczynia do tarty. Wymyśliłam sobie, że zamiast mąki pszennej upiekę ciasto z mąki z orzechów ziemnych. Ciasto wyszło smaczne, tylko przywarło do formy i mimo że była mocno natłuszczona ciężko było je wyciągnąć. Swoją drogą trochę je przypiekłam. Do przygotowania orzechowego spodu potrzeba:
200g mąki z orzechów ziemnych
100g masła
1 jajko
1/2 szklanki cukru
szczypta soli
Wszystko trzeba wyrobić na gładką masę, uformować kulkę i włożyć do zamrażalnika na ok. godzinę. Po wyjęciu przełożyć do foremki sylikonowej i piec przez 30 min w temperaturze 220 stopni Celsjusza. Ciasto oczywiście trzeba tak uformować, żeby miało wyższe brzegi, a spód nakłuć widelcem.
Mus jest bardzo prosty w przygotowaniu. Potrzeba cztery składniki i trochę cierpliwości.
200ml śmietanki 30%
1 tabliczka gorzkiej czekolady
pół szklanki cukru pudru
szczypta soli
Śmietanę ze szczyptą soli ubijamy na sztywno dodając stopniowo cukier. Potem dodajemy roztopioną w kąpieli wodnej czekoladę, oczywiście nieco przestudzoną. Na zimny, orzechowy spód wykładamy mus i wstawiamy ciasto na całą noc do lodówki. Przed podaniem układamy na nim Sokoła Milenium i borówki amerykańskie.
Myślę, że powtórzę ten wypiek, ale wprowadzę kilka drobnych zmian. Przede wszystkim zastosuję foremkę sylikonową i pomyślę o dodaniu jakiś potworów, które będą się ukrywały pod musem.
białą czekoladę
gorzką czekoladę 70% kakao
dżem malinowy bez pestek (domowa robota)
Czekoladą roztopioną w kąpieli wodnej wypełniłam ścianki foremki zostawiając pusty środek. Wstawiłam do zamrażalnika na jakieś 10 minut. Wyjęłam, nałożyłam dżemu malinowego i oblałam czekoladą. Włożyłam do lodówki żeby pralinki dobrze zastygły.
Zamiast trzymać się przepisu, który znalazłam na spód do tarty zaczęłam kombinować. Wszystko by się dobrze skończyło, gdym użyła jak pierwotnie zakładałam - tortownicy sylikonowej, a nie ceramicznego naczynia do tarty. Wymyśliłam sobie, że zamiast mąki pszennej upiekę ciasto z mąki z orzechów ziemnych. Ciasto wyszło smaczne, tylko przywarło do formy i mimo że była mocno natłuszczona ciężko było je wyciągnąć. Swoją drogą trochę je przypiekłam. Do przygotowania orzechowego spodu potrzeba:
200g mąki z orzechów ziemnych
100g masła
1 jajko
1/2 szklanki cukru
szczypta soli
Wszystko trzeba wyrobić na gładką masę, uformować kulkę i włożyć do zamrażalnika na ok. godzinę. Po wyjęciu przełożyć do foremki sylikonowej i piec przez 30 min w temperaturze 220 stopni Celsjusza. Ciasto oczywiście trzeba tak uformować, żeby miało wyższe brzegi, a spód nakłuć widelcem.
Mus jest bardzo prosty w przygotowaniu. Potrzeba cztery składniki i trochę cierpliwości.
200ml śmietanki 30%
1 tabliczka gorzkiej czekolady
pół szklanki cukru pudru
szczypta soli
Śmietanę ze szczyptą soli ubijamy na sztywno dodając stopniowo cukier. Potem dodajemy roztopioną w kąpieli wodnej czekoladę, oczywiście nieco przestudzoną. Na zimny, orzechowy spód wykładamy mus i wstawiamy ciasto na całą noc do lodówki. Przed podaniem układamy na nim Sokoła Milenium i borówki amerykańskie.
Myślę, że powtórzę ten wypiek, ale wprowadzę kilka drobnych zmian. Przede wszystkim zastosuję foremkę sylikonową i pomyślę o dodaniu jakiś potworów, które będą się ukrywały pod musem.
poniedziałek, 5 października 2015
Sałatka z wędzonej makreli i pęczaku
Wychodzę z założenia, że wszystkie udane sałatki składają się z czterech podstawowych składników, plus lepiszcze i przyprawy. Kilka dni temu rozmyślałam na sałatką na bazie pęczaku. Jakimś cudem ma całkiem duży zapas tej kaszy, a chciałabym zrobić trochę miejsca w szufladzie z, żeby móc tam wepchnąć coś innego. Drugie założenie było takie, że musi być jarska. Knułam i kombinowałam, aż w końcu mnie oświeciło. Wędzona makrela! Ile można jeść tuńczyki z puszki albo łososie, czas na odmianę. Zostały jeszcze przynajmniej dwa składniki... W rezultacie zamknęłam się w czterech, czyli tak jak to zwykle robię, a użyłam:
1 1/2 szklanki pęczaku
3 cebulki dymki
4 ogórki kiszone
500 g makreli wędzonej
majonez
sól
czarny pieprz
gorczyca
Pęczak ugotowałam na sypko i wystudziła, dodałam do niego dokładnie obraną makrele i posiekaną drobno cebulkę, wymieszałam z majonezem. Długo zastanawiałam się nad czwartym składnikiem. W końcu stanęło na ogórku kiszonym, pokrojonym w drobną kostkę. Trochę posoliłam i popieprzyłam, a na wierzchu wysypałam ziarna gorczycy. Mąż uznał, że ogórka było za dużo. Lecz tej krytyki nie traktuje zbyt poważnie, dla kogoś kto nie uznaje ogórków w ogóle, to w każda ilość to zbyt wiele. Grunt to rozsądne podejście.
1 1/2 szklanki pęczaku
3 cebulki dymki
4 ogórki kiszone
500 g makreli wędzonej
majonez
sól
czarny pieprz
gorczyca
Pęczak ugotowałam na sypko i wystudziła, dodałam do niego dokładnie obraną makrele i posiekaną drobno cebulkę, wymieszałam z majonezem. Długo zastanawiałam się nad czwartym składnikiem. W końcu stanęło na ogórku kiszonym, pokrojonym w drobną kostkę. Trochę posoliłam i popieprzyłam, a na wierzchu wysypałam ziarna gorczycy. Mąż uznał, że ogórka było za dużo. Lecz tej krytyki nie traktuje zbyt poważnie, dla kogoś kto nie uznaje ogórków w ogóle, to w każda ilość to zbyt wiele. Grunt to rozsądne podejście.
Subskrybuj:
Posty (Atom)