Translate

wtorek, 31 grudnia 2013

Sushi nie jest takie straszne jak je malują

Tajemnicze, japońskie i słyszałam, że piekielnie trudne do zrobienia. To czego nie znamy zawsze wydaje się straszne. Jeszcze koszta: te glony i ten ryż i te buteleczki z czymś, jakiś imbir do tego, a mata... Szkoda gadać, lepiej się za to nie brać. Tylko w restauracjach takie rzeczy potrafią przyrządzić. Guzik prawda! Sushi jest prostsze niż by się mogło wydawać i wcale nie jest takie drogie. W zeszłym tygodniu zebrałam się w sobie i postanowiłam spróbować. Przy pomoc małego zestawu ze wszystkimi potrzebnymi składnikami zaczęłam swoją przygodę. W pudełku było nori, wasabi, imbir marynowany, ocet ryżowy, sos sojowy, mata bambusowa, dwie pary pałeczek i jakaś ulotka.

Rekonesans technik i sposobów przygotowania tego tajemniczego dania zrobiłam w internecie. Na początek to było niezłe, ale teraz wiem, że jest mi potrzebna porządna książka. Podstawowymi składnikami bez których nie ma szans na zrobienie sushi są:

ryż do sushi
płatki nori
ocet ryżowy

Oczywiście trzeba coś w ten ryż zawinąć. Do mojej pierwszej próby użyłam awokado, świeżego ogórka, sałaty fryzyjskiej i paluszków surimi. Przy drugiej postarała się o świeżego łososia. Najwięcej roboty w przygotowaniu sushi jest przy ryżu. Trzeba go płukać i płukać. Dlatego wysypałam ryż na duże sitko z małymi oczkami i płukałam go pod zimną wodą, potem przełożyłam do garnka, nalałam wody i mieszałam, a potem znowu sitko. Chyba ze trzy razy powtórzyłam ten cykl, aż woda w garnku z ryżem był przezroczysta. Zostawiłam go wtedy na dwadzieścia minut. Po tym czasie odcedziłam go i zalałam ponownie wodą tak aby różnica między ryżem, a jej powierzchnią wynosiła ok. półtora centymetra. Przykryłam garnek, odkręciłam gaz i na małym ogniu zaczęła podnosić się temperatura. Mieszałam zawartość od czasu do czasu. Kiedy zaczęło się gotować, zmniejszyłam płomień i przestałam podnosić pokrywkę. Po dwudziestu minutach przestawiłam garnek z kuchenki na dechę i pełna lęku podniosłam pokrywkę. Ów nie przypaliłam niczego, ale czy się odpowiednio klei. Wsadziłam łapę w ryż, a ten oblepił mi palce, wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że był cholernie gorący i się poparzyłam. Na szczęście do kranu z zimną wodą było niedaleko. Ślady jednak zostały do dziś. To taka przestroga z cyklu nie róbcie tego sami w domu.

Do ryżu trzeba zrobić sos. Należy rozpuścić cukier w occie ryżowym i dodać trochę soli. Jako, że jestem leniem, któremu się wiecznie spieszy użyłam cukru pudry. Na 250g ryżu zrobiłam sos z trzech łyżek octu półtorej łyżki cukru i odrobiny soli. Na małym ogniu podgrzałam wszystko do chwili, kiedy cukier się rozpuścił. Sos wlałam do ryżu i czekałam aż wszystko ostygnie.

W między czasie pokroiłam w cienkie paski awokado i ogórka. Surimi obrałam tylko z foli. Kupując ogórka wybrałam prostego i przycięłam go na szerokość nori. Potem już była tylko zabawa w zawijanie. Wystudzony ryż układałam na nori, które leżało matową stroną do góry. Dotykając ryżu najlepiej jest nieć mokre dłonie wtedy nie będzie się do nich przylepiał. Zapełniałam nim 2/3 glona. Na ryżu układałam (mniej więcej w 1/3 nori) awokado ogórka i surimi, a potem zostało już tylko rolowanie. Brzeg glona należy delikatnie zwilżyć, wtedy ładnie się zlepi. Ważne jest oczywiście, żeby rolka była ciasno zwinięta. Na koniec zostaje pokroić ją na kawałki i jeść mocząc w sosie sojowym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz