Przyszły wakacje i wyjazd do rodziców jest
jednym z punktów obowiązkowych. Już kilka razy pisałam, że
niepewnie czuję się w obcych kuchniach, a właściwie to w
kuchniach, które mają swoją gospodynię. W kuchni mojej matki jest
tak samo. Wszystko jest na niewłaściwym miejscu. W lodówce i
szafkach brakuje to tego, to tamtego. Będąc tu jednak staram się
trochę pomagać i czasem coś gotuje. Ostatnio na obiad była
papryka faszerowana według jej przepisu. Jak skończyłyśmy
gotowanie to uznałam że zrobiła bym to trochę inaczej, dodałabym
suszone pomidory na przykład, ale przepis mamy to przepis mamy i
dzisiaj będzie o nim.
Mamy sezon na paprykę i jej ceny spadają. Ostatnio w jednym z
dyskontów była bardzo korzystnej ofercie, więc decyzja o obiedzie
zapadła w kilka sekund. Zawsze mi się wydaje, że faszerowanie
czegokolwiek to pracochłonny i trwający za długo proces, a wcale
tak nie jest. Przygotowanie warzyw z mięsem i ryżem to kilka minut
roboty i obiad na dwa dni jest gotowy, jeśli oczywiście ma się
odpowiednio duży garnek. Do przygotowania papryki z mięsem według
przepisu mojej mamy potrzeba:
750 g mięsa mielonego 150 g ryżu
1 duża cebula 3 pomidory 7 średnich papryk 100 g masła czarny pieprz sól
Ryż należy sparzyć, wymieszać go z mięsem i drobno posiekaną
cebulą. Jeszcze pieprz, sól i można faszerować. Odcinamy górną
część z ogonkiem i wyciągamy gniazda. Wkładamy farsz mocno go
ugniatając, ma się zmieścić jak najwięcej. Wlewamy do garnka ok.
dwie szklanki wody i układamy pionowo papryki. Na wierzchu, układamy
plastry masła i pomidory pokrojone w ósemki, przykrywamy garnek i
na małym ogniu gotujemy przez jakieś półtorej godziny.
Wybrałam się w odwiedziny do rodziców.
Nie zawsze jestem na bieżąco z tym co się u nich dzieje. Jak
przyjechałam to się okazało, że moja siostra nie toleruje
glutenu. Widziałam w restauracyjnych menu znaczki, że danie jest
bezglutenowe, słyszałam, że ktoś ma nietolerancje na gluten, ale
co to i czego nie można jeść, to nie wiedziałam. Samo pojęcie
słyszałam, ale definicję... No cóż dopóki nas coś bezpośrednio
nie dotyczy to mało nas to obchodzi. Skoro problem zaczął mnie pośrednio dotyczyć,a i tak
grasowałam w kuchni uznałam, że coś jej przygotuję. Nie bardzo
wiedziałam, czego mogę użyć. Znalazłam długą tabelkę w
internecie. Skonfrontowałam jej zawartość z zawartością lodówki
i szafek, a w efekcie końcowym pojawił się recept. Usmażyłam
placuszki z łososiem. Do ich przygotowania potrzeba: 1/2 szklanki kaszy kukurydzianej 1 puszkę łososia w oleju 4 papryczki pepperoni 2 jajka sól pieprz kolorowy Kaszę kukurydzianą ugotowałam według zaleceń, kiedy wystygła
przełożyłam ją do miski, dodałam odsączonego łososia i
pokrojone drobno papryczki. Wbiłam dwa jajka, przyprawiłam solą i
pieprzem i usmażyłam na oleju kukurydzianym, bo taki akurat
znalazłam. Same placki to trochę mało. Przygotowałam do nich cukinię z
melonem miodowym. Trochę minęła mi mania na cukinię, ale jeszcze
nie do końca. Lubię ją zestawiać ze słodkimi owocami. Zabrakło
mi granatu, niestety nigdzie w okolicy nie można było dostać.
Planowałam gotowe danie posypać świeżymi czerwonymi kuleczkami,
no cóż nie można mieć wszystkiego. Do przygotowania cukinii
oprócz patelni grillowej potrzebowałam: 1 średnią cukinię 1/2 melona miodowego pieprz sól 1/2 cytryny (sok) Cukinię pokroiłam w cienkie półksiężyce, przełożyłam na
rozgrzaną patelnię. Mieszałam dosyć często i czekałam, aż
cukinia się zarumieni, wtedy wrzuciłam na patelnię pokrojonego w
cienkie plasterki melona. Odparowałam zawartość patelni,
przyprawiłam, dodałam sok z cytryny i na tym koniec.
Wreszcie wakacje!
Zapowiadali straszne upały. Liczyłam na słońce. Po tylu
miesiącach przedłużającej się zimy miałam nadzieję wreszcie
się po opalać, a tu... Nie wypada używać publicznie
niecenzuralnych słów. Moje marzenia o byciu kotlecikiem i smażyć
po pół godziny z każdej stronę muszą jeszcze trochę poczekać.
Póki co jest parno, duszno i na deszcz się zbiera. Może
przynajmniej jakaś porządna burz będzie, o tak dla rozrywki. Ja w
ogóle to lubię deszcz, ale nie jak wreszcie mogę się polenić.
Tym czasem jest okrutnie gorąco i miło jest sobie posiedzieć
pogapić się w przestrzeń na naturę albo architekturę i chłeptać
coś zimnego. Wybór napoi jest spory i chyba coś napisze o takich
domowej roboty, ale to następnym razem. Teraz warto sobie pofolgować
i skoro minęła godzina 13.00 można pozwolić sobie na jakieś
procenty. Na skwar najlepsze jest białe wino stołowe rozcieńczone
gazowaną wodą mineralną, ale kto co lubi. Niektórzy preferują
zimne piwo z puszystą pianką.
Jak już się coś popija, to też chce się coś przegryźć.
Sklepowe półki uginają się od przekąsek, mniej lub bardziej
niezdrowych. Najczęściej do piwa wybiera się chipsy albo fistaszki
czy paluszki. Warto jednak czasem spędzić trochę czasu w kuchni i
spróbować czegoś innego. Na przykład ptysi z camembertem i
papryczkami pepperoni. Do ich przygotowania potrzeba:
100g masła 100g mąki 2 jajka ok. 100g camemberta 2 papryczki pepperoni sól czarny pieprz olej 200ml wody
Wlałam do garnka wodę i rozpuściłam w niej masło, kiedy
mieszanka się zagotowała wsypałam mąkę i mieszałam trzepaczką,
aż masa zrobiła się gładka. Jestem wyjątkowo niecierpliwa, więc,
żeby szybciej wystygło postawiłam garnek przed wentylatorem.
Roztrzepałam jajka i połączyłam je z masą. Camembertem starłam
wcześniej na dużych oczkach. Dla ułatwienia zadania, najpierw go
zamroziłam, wtedy łatwiej idzie. Wcześniej też przygotowałam
sobie dwie papryczki pepperoni. Pokroiłam je w drobną kostkę,
wybrałam zieloną i czerwoną, daje to zdecydowanie lepszy efekt
wizualny. Ser i papryczki połączyłam z ciastem, posypałam solą i
dużą ilością pieprzu. Ptysie smaży się na głębokim tłuszczu.
Napełniłam garnek olejem i poczekałam, aż mocno się rozgrzeje.
Kładłam na tłuszcz po kilka porcji ciasta, które bardzo szybko
nabierało złotego koloru. Pasowały do piwa, myślę że za kilka
dni powtórzę proceder.