Translate

czwartek, 29 października 2015

Pieczone klopsiki

Zacznę inaczej niż zwykle, bo od zdjęcia.  Bardzo chciałam zrobić zdjęcie adekwatne do smaku dania, które na nim jest. Tylko problemem zawsze było światło. Uważam, że najtrudniejszym obiektem do sfotografowania jest mięso. Poświęcam taki zdjęciom wiele czasu i uwagi. Jednak w tym przypadku coś zawiodło, a raczej wszystko skomplikował brak czasu. Od zdjęcia poniżej, na który jest również kolorowa, pieczona marchew minęło chyba półtora miesiąca. Klopsy robię średnio co pięć, sześć dni, a jednak nie udało mi się ich uchwycić w lepszym świetle. Trudno, klopsy mi jakoś wybaczą. Zapewniam, że smakują o niebo lepiej niż wyglądają. 

Mój niejadek jada coraz więcej. I próbuje coraz więcej. Niedługo przestane pisać o nim niejadek, a żarłok. Swego czasu jedynym mięsem jakie spożywał były klopsy z Ikei. Nie mam nic przeciwko gotowym danią od czasu do czasu, ale co za dużo to nie zdrowo. Ja lubię gotować i poświęcenie godziny snu na rzecz zdrowego posiłku dla dziecka nie jest tragedią, a wręcz przyjemnością. Okazało się, że uprzedniego faworyta zdeklasowałam zupełnie. Moje klopsy są "najlepsze na świecie", oczywiście zdaję sobie sprawę, że mówiąc to niejadek podlizuje się. Jednak to nieważne, jest mi i tak miło bo talerz zostawia pusty.

Do przygotowania klopsów potzrebuję:

1/2 kg mięsa mielonego (wybieram wieprzowo-wołowe, dobrej jakości)
1 ciemna bułka z ziarnami
3 łyżki siemienia lnianego
1 mała cebulka
1 jajko
1 łyżka świeżego cząbru
sól
czarny pieprz
oliwa z oliwek

Najpierw moczę bułkę w wodzie, a gdy zmięknie odciskam ją dokładnie. Dzięki niej klopsy są wilgotne w środku. Dodaje mięso, drobno posiekaną cebulkę, pocięte listki cząbru, siemię lniane, jajko, trochę soli i pieprzu, a potem dokładnie wyrabiam ręką. W międzyczasie ustawiam piekarnik na 200 stopni z termoobiegiem i smaruję gliniane naczynie (a w zasadzie to dwa) do zapiekanek oliwą z oliwek.  Tłustymi rączkami łatwiej się ugniata zawartość miski. Kiedy wszystkie składniki są dokładnie połączone, robię kulki o średnicy ok. 4cm i układam w formach. Piekę, aż mięso z wierzchu będzie ciemno brązowe, jak na zdjęciu poniżej. 




czwartek, 15 października 2015

Gwiezdna tarta z musem czekoladowym

Wielki fan Star Wars miał imieniny. Nie było imprezy. Tylko książka o odpowiedniej tematyce i  coś na słodko. Wymyśliłam sobie tarte z musem czekoladowym, która miała wyglądać kosmicznie - jak asteroida. Kilka tygodni temu zamówiłam sylikonowe foremki  Sokoła Milenium. Zrobiłam więc pralinki w tym kształcie. Do przygotowania czekoladek potrzebowałam:

białą czekoladę
gorzką czekoladę 70% kakao
dżem malinowy bez pestek (domowa robota)

Czekoladą roztopioną w kąpieli wodnej wypełniłam ścianki foremki zostawiając pusty środek. Wstawiłam do zamrażalnika na jakieś 10 minut. Wyjęłam, nałożyłam dżemu malinowego i oblałam czekoladą. Włożyłam do lodówki żeby pralinki dobrze zastygły. 

Zamiast trzymać się przepisu, który znalazłam na spód do tarty zaczęłam kombinować. Wszystko by się dobrze skończyło, gdym użyła jak pierwotnie zakładałam - tortownicy sylikonowej, a nie ceramicznego naczynia do tarty. Wymyśliłam sobie, że zamiast mąki pszennej upiekę ciasto z mąki z orzechów ziemnych. Ciasto wyszło smaczne, tylko przywarło do formy i mimo że była mocno natłuszczona ciężko było je wyciągnąć. Swoją drogą trochę je przypiekłam. Do przygotowania orzechowego spodu potrzeba:

200g mąki z orzechów ziemnych
100g masła
1 jajko
1/2 szklanki cukru
szczypta soli

Wszystko trzeba wyrobić na gładką masę, uformować kulkę i włożyć do zamrażalnika na ok. godzinę. Po wyjęciu przełożyć do foremki sylikonowej i piec przez 30 min w temperaturze 220 stopni Celsjusza. Ciasto oczywiście trzeba tak uformować, żeby miało wyższe brzegi, a spód nakłuć widelcem.

Mus jest bardzo prosty w przygotowaniu. Potrzeba cztery składniki i  trochę cierpliwości. 

200ml śmietanki 30%
1 tabliczka gorzkiej czekolady
pół szklanki cukru pudru
szczypta soli

Śmietanę ze szczyptą soli ubijamy na sztywno dodając stopniowo cukier. Potem dodajemy roztopioną w kąpieli wodnej czekoladę, oczywiście nieco przestudzoną. Na zimny, orzechowy spód wykładamy mus i wstawiamy ciasto na całą noc do lodówki. Przed podaniem układamy na nim Sokoła Milenium i borówki amerykańskie.

Myślę, że powtórzę ten wypiek, ale wprowadzę kilka drobnych zmian. Przede wszystkim zastosuję foremkę sylikonową i pomyślę o dodaniu jakiś potworów, które będą się ukrywały pod musem.



poniedziałek, 5 października 2015

Sałatka z wędzonej makreli i pęczaku

Wychodzę z założenia, że wszystkie udane sałatki składają się z czterech podstawowych składników, plus lepiszcze i przyprawy. Kilka dni temu rozmyślałam na sałatką na bazie pęczaku. Jakimś cudem ma całkiem duży zapas tej kaszy, a chciałabym zrobić trochę miejsca w szufladzie z, żeby móc tam wepchnąć coś innego. Drugie założenie było takie, że musi być jarska. Knułam i kombinowałam, aż w końcu  mnie oświeciło. Wędzona makrela! Ile można jeść tuńczyki z puszki albo łososie, czas na odmianę. Zostały jeszcze przynajmniej dwa składniki... W rezultacie zamknęłam się w czterech, czyli tak jak to zwykle robię, a użyłam:

1 1/2 szklanki pęczaku
3 cebulki dymki
4 ogórki kiszone
500 g makreli wędzonej
majonez
sól
czarny pieprz
gorczyca

Pęczak ugotowałam na sypko i wystudziła, dodałam do niego dokładnie obraną makrele i posiekaną drobno cebulkę, wymieszałam z majonezem. Długo zastanawiałam się nad czwartym składnikiem. W końcu stanęło na ogórku kiszonym, pokrojonym w drobną kostkę. Trochę posoliłam i popieprzyłam, a na wierzchu wysypałam ziarna gorczycy. Mąż uznał, że ogórka było za dużo. Lecz tej krytyki nie traktuje zbyt poważnie, dla kogoś kto nie uznaje ogórków w ogóle, to w każda ilość to zbyt wiele. Grunt to rozsądne podejście.